Strzeżcie się łubudubu!

Weźmy sobie jakiś radykalny aspekt filozofii Platona. Na przykład jego pogląd o tym, że w państwie idealnym dzieci nie powinny znać swoich biologicznych matek i ojców. Dodajmy do tego jakąś tezę Kanta. Najlepiej tę, że rzeczy same w sobie są niepoznawalne. Weźmy jeszcze Pascala, który był przekonany o bezsilności rozumu (cóż, co prawda nie do końca, w dodatku definiował on rozum inaczej niż to się zazwyczaj robi współcześnie, ale kto by się przejmował takimi szczegółami?). Dorzućmy do tej trójki Berkeleya z jego poglądem, że materia nie istnieje (nie zwracajmy uwagi na to, że owa teza ma sens tylko wtedy, gdy rozpatrzymy ją w kontekście całej filozofii Berkeleya). Doprawmy to wszystko Popperem, który głosił, że nigdy nie da się w pełni dowieść słuszności jakiejkolwiek teorii naukowej.

Powiedzmy, że wszyscy ci filozofowie i ich tezy składają się na jeden wielki nurt, który nazywa się łubudubu. Jak na dłoni widać, jakim zagrożeniem dla podstawowych wartości kultury zachodniej jest łubudubu. Atakuje on rodzinę. Twierdzi, że świat nie istnieje (no bo skoro nie istnieje materia, to jak może istnieć świat?). Nie wierzy w rozum. Uważa, że świat jest niepoznawalny. No i jest przekonany, że nie da się dowieść słuszności żadnej tezy na jego temat. Każdy chyba widzi, że łubudubu i jego zwolennicy nie tylko stanowią poważne zagrożenie dla naszej kultury, ale w sposób bezczelny wygłaszają tezy wewnętrznie ze sobą sprzeczne. Jaki bowiem jest sens mówić, że świat jest niepoznawalny, skoro równocześnie twierdzi się, że go nie ma? Co ma być w takim razie przedmiotem niepoznawalności? To tak jak gdyby mówić, że smoki są niepoznawalne. Łubudubu jest także przesiąknięte hipokryzją. Uważa, że żadna teza nie może być uznana za słuszną albo niesłuszną (co prawda niektórzy przedstawiciele łubudubu twierdzą, że nie takie są konsekwencje tezy Poppera, ale już my znamy te ich sofistyczne sztuczki), a równocześnie jest przekonany o zupełnej słuszności swoich własnych tez.

Z pewnością można by opowieść o wymyślaniu łubudubu zbudować bardziej zmyślnie, niż to zrobiłem powyżej, ale myślę, że nawet w takiej formie może mi ona posłużyć do wyrażenia podstawowej tezy niniejszej notki. Uważam, że wielu przeciwników postmodernizmu (nie wszyscy!) wymyśla sobie postmodernizm w taki sam sposób, w jaki ja wymyśliłem łubudubu. To znaczy, biorą oni sobie radykalne tezy obecne w poglądach bardzo różnych myślicieli (Derrida, Rorty, Latour, Foucault, Bauman, Baudrillard, Lyotard, Deleuze, Butler, Lacan), wyrywają je z kontekstu, upraszczają i traktują jako reprezentujące jeden nurt – tj. postmodernizm. Następnie konsekwentnie unikają starcia z konkretnymi poglądami konkretnych osób, preferując zamiast tego polemikę z „postmodernizmem jako takim”. Tego rodzaju przeciwników postmodernizmu można poznać po tym, że traktują oni postmodernizm jako osobę. Piszą, że „postmodernizm uważa”, „postmodernizm chce”, „postmodernizm twierdzi”, „postmodernizm atakuje”, „postmodernizm odrzuca”, „postmodernizm dekonstruuje” i tak dalej.

Aby uniknąć oskarżeń, że ja także krytykuję tylko pewien ogólny i wyobrażony byt („tego rodzaju przeciwnicy postmodernizmu”), podam dwa przykłady stosowania opisanej powyżej taktyki. Oczywiście w formie bardzo skrótowej. Pierwszym jest tekst Agnieszki Kołakowskiej Czy możliwa jest religia postmodernistyczna?. Możemy znaleźć w nim wszystkie wymienione powyżej sztuczki. Po pierwsze, Kołakowska traktuje postmodernizm jako osobę o dobrze zdefiniowanych poglądach, pisząc nieustannie, że „postmodernizm twierdzi”, „postmodernizm zawęża”, „postmodernizm chciałby” itp. Po drugie, miesza ze sobą różne tezy. Na przykład tezę, że „wszystkie nasze poglądy są uwarunkowane kulturowo” (rzeczywiście wyznawaną, pod RÓŻNYMI postaciami, przez NIEKTÓRYCH myślicieli zaliczanych do postmodernizmu) z tezą, że „wszystkie poglądy na dany temat są tak samo uzasadnione” (której nikt rozsądny nie wyznaje). Po trzecie, konsekwentnie unika zmierzenia się z poglądami konkretnych osób. Po czwarte, gdy już zdarza się jej w jednym miejscu odwołać do takowych, to znaczące je zniekształca. Chodzi mi o fragment, w którym oskarża ona Latoura o lansowanie tezy, według której nauka jest tylko językiem. Jest to bardzo zabawne w świetle tego, że francuski socjolog jest znany właśnie ze sprzeciwu wobec takiej tezy i uznaje się go za jednego z pionierów nurtu, który kładzie nacisk na potrzebę powrotu współczesnej humanistyki do rzeczy, do materii.

Drugim przykładem jest tekst Mariusza Agnosiewicza, redaktora naczelnego portalu racjonalista.pl, pt. De(koń)strukcja Postmodernizmu. Z tego artykułu wybiorę sobie tylko dwa zdania, choć zapewniam, że mógłbym z niego wyciągnąć więcej wypowiedzi podobnych do tych, które zacytuję. Pisze Agnosiewicz: „Poszukiwanie prawdy Postmodernizm zastępuje programem interpretacji, pod postacią dekonstrukcjonizmu”. Ciekawe jest to, że akapit wcześniej przedstawia Michela Foucaulta jako przedstawiciela, a nawet jako jednego z ojców założycieli postmodernizmu. Piszę, że jest to ciekawe, ponieważ Foucault uważał dekonstrukcję za metodę w gruncie rzeczy bezsensowną (pisze o tym w tekście „Moje ciało, ten papier, ten ogień”). Ot, taki paradoksik, na który Agnosiewicz nie zwraca uwagi – ojciec założyciel postmodernizmu uważał dekonstrukcję, która jest rzekomo częścią składową tegoż postmodernizmu, za niedobrą metodę. Swoją drogą, nawet gdybyśmy ograniczyli się do samych dekonstrukcjonistów, to nie wiem, czy byłoby zasadne mówienie, że zamiast „poszukiwania prawdy” proponują oni „dekonstrukcję”. Trzeba by tu po prostu dookreślić, co rozumiemy pod sformułowaniem „poszukiwanie prawdy”. Czy poszukiwanie prawdy tekstu (ograniczmy się do tekstów) oznacza poszukiwanie jedynego słusznego, spójnego, całościowego sensu tego tekstu? Jeśli tak, to rzeczywiście dekonstrukcjoniści odrzucają takie badania (mówiąc dokładniej, nie wierzą w możliwość pełnego zrealizowania takich badań). A może poszukiwanie prawdy tekstu polega na identyfikowaniu jego właściwości, bez zakładania, że tworzą one jakiś całościowy i spójny twór? Dekonstrukcjoniści nie mają w zasadzie nic przeciwko tak rozumianemu poszukiwaniu prawdy (to, na ile w praktyce realizują te postulaty, jest osobną kwestią, Agnosiewicz pisał o programie, a nie o praktyce, więc ten temat zostawiam na boku – choć i tu dekonstrukcjoniści nie staliby na straconej pozycji). No ale gdybyśmy zaczęli bawić się w szczegóły, to nie byłoby już tak łatwo wygłosić efektownej tezy, że postmoderniści rezygnują z poszukiwania prawdy. Prawda? Nie dałoby się też lekką ręką napisać, że „naturalną konsekwencją tego [założeń dekonstrukcji] jest twierdzenie, że nie ma żadnych powodów, aby wartościować różnorodne interpretacje, choćby były jawnymi dezinterpretacjami”.

Notka jest już przydługa, więc pora na krótki morał. Drogie czytelniczki, drodzy czytelnicy naszego skromnego bloga, strzeżcie się łubudubu, strzeżcie się postmodernizmu, strzeżcie się jednak także tych, którzy Was postmodernizmem straszą – nie zawsze są oni takimi szlachetnymi obrońcami prawdy, jak twierdzą.

Tomasz Szymon Markiewka

PS Nie twierdzę, że kategoria postmodernizmu jest zupełnie bezużyteczna (mówię jedynie, że trzeba się nią posługiwać ostrożnie). Nie twierdzę, że każda krytyka tendencji postmodernistycznych jest bezsensowna (notabene, wolę sformułowanie „tendencje postmodernistyczne” niż postmodernizm). Nie twierdzę, że ci, którzy uważają się za zwolenników postmodernizmu, nie ponoszą części winy za zrobienie z tego pojęcia mało użytecznego narzędzia poznawczego.

8 komentarzy

  1. […] Przypuśćmy, że ktoś – na przykład ja – pisze: „Racjonaliści wcale nie są racjonalni, a tylko takich udają”. Czy to jest argument? Oczywiście nie. To tylko opinia. W dodatku bardzo nieprecyzyjna. To zdanie nie wyjaśnia bowiem, kim są racjonaliści, czym jest racjonalność, oraz na jakiej podstawie twierdzi się, że ci pierwsi nie przestrzegają tej drugiej. Weźmy inne zdanie. „Ci, którzy mienią się racjonalistami, jak np. Mariusz Agnosiewicz, często nie przestrzegają zasad racjonalnej dyskusji, takich jak rzetelna rekonstrukcja poglądów krytykowanych osób czy posługiwanie się przykładami”. Już trochę lepiej. Wiadomo teraz jako tako, o kogo chodzi (ludzie, którzy lubią nazywać się racjonalistami – np. Agnosiewicz), a także czym są te racjonalne zasady, których oni nie przestrzegają (np. podawanie przykładów). Ale nadal mamy do czynienia raczej z opinią niż argumentem. Aby można było mówić o argumentacji, potrzebny jest jakiś dowód. Na przykład przytoczenie opinii Agnosiewicza o metodzie dekonstrukcji i pokazanie, że zniekształca on poglądy zwolenników wspomnianej metody, co wynika między innymi z tego, iż nawet nie próbuje zapoznać się na serio z tymi poglądami (zobacz tutaj). […]

Dodaj komentarz