Co robią geny?

Tym razem chciałbym wam polecić świetną książkę (czy raczej książeczkę, bo ma ona około stu stron) Evelyn Fox Keller „The Mirage of a Space Between Nature and Nurture”. Keller podejmuje w niej stary problem: na ile ludzkie cechy są uwarunkowane biologicznie, a na ile wynikają z otoczenia, w jakim dana osoba funkcjonuje? Autorka skupia swoją uwagę przede wszystkim na pojęciu genu, chyba słusznie zakładając, że – przynajmniej w potocznym rozumieniu – to właśnie geny uważa się za główny biologiczny determinant tego, jacy jesteśmy.

Keller jest bardzo sceptycznie nastawiona wobec całego tego genocentrycznego dyskursu. Mówiąc najkrócej, sądzi ona, że w większości przypadków nie ma sensu mówić, że taki to a taki gen w takim to a takim stopniu odpowiada za konkretną cechę określonej osoby. Domyślam się, że kiedy czytacie o krytyce genetycznego determinizmu, i robicie to, na takim blogu jak ten, to od razu myślicie sobie coś w rodzaju: „Ach, ta Keller musi być kolejną konstruktywistką”. Cóż, nie do końca. Oczywiście, podejmuje ona kwestię tego, jak język wpływa na nasze postrzeganie genów, a także pisze o historii rozwoju tego pojęcia, starając się przy tym pokazać jego nieoczywistość – czyli wykonuje wszystkie typowo konstruktywistyczne ruchy. Jednakże swoją krytykę w przeważającej mierze opiera ona nie tyle na zastąpieniu dyskursu biologicznego dyskursem społeczno-kulturowym, lecz na dokładniejszym przyjrzeniu się temu, jak wygląda współczesna biologia, i jak specjaliści (a nie media czy książki popularnonaukowe) podchodzą do zagadnienia genów.

Starając się w obrazowy sposób przedstawić, na czym polega jeden z kilku problemów, gdy ktoś mówi, że „gen X w takim to a takim stopniu odpowiada za cechę Y u danej osoby”, podaje ona dwa interesujące przykłady.

Przykład pierwszy. Wyobraźcie sobie, że Billy i Suzy wlewają wodę do wiadra przy użycie dwóch różnych węży ogrodowych (po jednym dla obojga). W takim wypadku możliwe jest określenie, że na przykład Billy jest odpowiedzialny za 60% wody wlanej do wiadra, a Suzy za 40%. Weźmy teraz trochę inną sytuację. Suzy trzyma węża, a Billy odkręca kran. W tej sytuacji nie ma sensu zastanawiać się nad tym, za ile procent wody w wiadrze jest odpowiedzialna Suzy, a za ile Billy. Można jedynie powiedzieć, że obydwoje są niezbędni w tym procesie. Zdaniem Keller duża część z nas myśli o problemie „ile zawdzięczamy genom, a ile środowisku, w jakim one i my funkcjonujemy” tak, jak gdyby był on podobny do pierwszej wersji przedstawionego przykładu. W rzeczywistości zaś bliżej mu do wersji drugiej.

Przykład drugi. Słyszymy odgłos bębna (dźwięk 1). Zastanawiamy się, w jakim stopniu dany dźwięk jest dziełem samego bębna, a w jakim człowieka, który się danym bębnem posługuje. Oczywiście, takie pytanie jest bezsensowne. Znowu – możemy co najwyżej powiedzieć, że zarówno człowiek, jak i instrument byli niezbędni do zaistnienia usłyszanego przez nas dźwięku. Wyobraźmy sobie jednak, że kilkadziesiąt metrów dalej słyszymy trochę inny dźwięk (dźwięk 2), który powstał w wyniku interakcji między bębnem numer dwa i bębniarzem numer dwa. Następnie zadajemy pytanie, na ile różnica między dźwiękiem 1 a dźwiękiem 2 wynika z charakterystyki bębnów, a na ile z odmiennych stylów/umiejętności bębniarzy. Takie pytanie ma już większy sens, istnieją bowiem sposoby na to, aby przynajmniej spróbować na nie odpowiedzieć. Na przykład bębniarzowi 1 dajemy bęben 2, a bębniarzowi 2 bęben 1. Jeśli bęben 1 i bęben 2 wydają takie same dźwięki jak wcześniej, to wiemy już, że różnica między tymi dźwiękami wynika właśnie z budowy samych bębnów, a nie ze sposobu, w jakim posługują się nimi bębniarze.

Zdaniem Keller podobnie jest z genami (chociaż, rzecz jasna, nieporównanie bardziej skomplikowanie). Pytanie o to, w jakim stopniu Suzy zawdzięcza swój relatywnie wysoki wzrost piciu mleka, a w jakim  genom, nie ma sensu. Jednak pytanie, czy to, że Suzy jest o 5 centymetrów wyższa od Billy’ego, wynika bardziej z uwarunkowań genetycznych czy z ich odmiennych sposobów odżywiania się ma już większy sens. Choć i tu potrzebne są dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, te różnice powinno się badać nie na pojedynczych osobach, ale na dużych grupach ludzi. Po drugie, dalej nie ma sensu twierdzić, że to jakiś jeden, konkretny gen samodzielnie odpowiada za taką to a taką różnicę we wzroście. Lepiej mówić po prostu o uwarunkowaniach genetycznych czy o wpływie DNA niż o określonych genach. Jak pisze Keller:

„Dokładnie rzecz ujmując, samo pojęcie genu rozumianego jako autonomiczny element, jako byt, który istnieje na swoich własnych prawach, jest fikcją” [s. 6 ].

„Gdy w dzisiejszych czasach biologowie mówią o istotności genetyki, mają zazwyczaj na myśli raczej DNA niż geny. Uniknęlibyśmy wielu nieporozumień, gdybyśmy zamiast o genach rozmawiali o DNA” [s. 77].

Książka Keller – choć krótka – jest o wiele bardziej złożona, niż może wynikać to z mojego omówienia. Chciałem tylko przedstawić jeden z jej wątków, licząc na to, że może zainteresuję was całością. A gdyby ktoś chciał przeczytać książkę tego rodzaju po polsku, może sięgnąć po „Kobiety ( w ) nauce” Aleksandry Derry.

TSM

Jeden komentarz

Dodaj komentarz