Humanistki w działaniu (V). Rozmowa z Beatą Bielską, socjolożką z UMK

TSM: Muszę przyznać, że tytuł serii wywiadów, w ramach której rozmawiamy, doskonale do Ciebie pasuje. Wraz z Martyną Hoffman oraz Bogną Kociołowicz-Wiśniewską zorganizowałaś protest przeciwko Wyborom Miss UMK. Należysz też do zarządu Stowarzyszenia „Pracownia Różnorodności”, które wspiera osoby LGBTQ. Rzeczywiście jesteś humanistką w działaniu. Czego Beata Bielska jako socjolożka nauczyła się, obserwując działania Beaty Bielskiej jako aktywistki społecznej? Bo jakieś wnioski musiałaś z tego wyciągnąć – na temat funkcjonowania mediów, działalności społecznej Polaków, naszych umiejętności rozmawiania o trudnych tematach itp.

BB: O bogini. Chciałabym się czuć tak mądra, jak brzmi to pytanie. I chyba nie podoba mi się ten czasownik „zorganizowałaś”, wolałabym „zorganizowałyście”, a nawet „zorganizowaliście”. Bo świetnych ludzi zaangażowanych w ten projekt było naprawdę wielu. Zresztą ty jesteś jedną z takich osób. Całkiem niedawno przeglądałam stronę protestu i czytałam twój tekst na niej zamieszczony.

Wracając jednak do pytania, nauczyłam się wiele jako badaczka i naukowczyni (o sobie i swoim poznaniu), jako obywatelka (o poczuciu sprawstwa), jako kobieta (o potrzebie reprezentacji) i jako osoba hetero (o przywilejach).

Spróbuję odpowiedzieć po kolei. Przede wszystkim bardzo trudno mi oddzielać akcję przeciw MISS UMK i działalność w SPR od moich pozostałych aktywności. Obawiam się, że aktywizm mam we krwi i czasem boję się, że w innym ustroju byłabym naczelną działaczką socjalistycznej ojczyzny. Pocieszam się myślą, że mam zbyt przenikliwy umysł i zbyt wiele jest we mnie nonkonformizmu. Ten „wrodzony” – chociaż lepiej określić go mianem osobowościowo-wyuczonego – aktywizm jest mi solą w oku i radością istnienia. Zabrzmię poetycko. Ciągle szukam aplikowalności czegokolwiek, w tym prowadzonych przez siebie badań. Z kolei jeśli gdzieś działam, ciągle próbuję to badać. Jestem więc nie tylko wieczną aktywistką, ale i wieczną badaczką. Te role się u mnie bardzo silnie przeplatają, ale nadal (oby tak pozostało) potrafię rozróżnić, którą z nich pełnię w danej sytuacji.

W taki właśnie sposób funkcjonowałam w ramach akcji anty-MISS i funkcjonuję w SPR – tak się telepię między biegunami. W akcji anty-MISS po raz pierwszy zobaczyłam seksizm w działaniu. Zraniono moje feministyczne serce. A tak na poważnie – umocniłam się tylko w przekonaniu, że feminizm (ujmując najogólniej) naprawdę wyjaśnia mi część świata, a przez to jest dla mnie poznawczo cenny. Mówiąc prosto: obalasz patriarchat, dostaniesz po waginie. Ta akcja dała mi też poczucie sprawstwa – takie, którego nie daje udział w wyborach. Zresztą chyba to właśnie mnie w aktywizmie pociąga – nikt mi za to jakoś nie chce płacić, ale czuję, że mam wpływ (na cokolwiek).

Działalność w SPR? Och, badawczo to było bardzo ciekawe, bo gdy dołączyłam do SPR jeszcze nie zajmowałam się taką tematyką naukowo. Pewnie ściągnęło mnie tam to, co zawsze: trudne i kontrowersyjne działania pociągają mnie szczególnie. I ten mój strach, zinternalizowana heteronorma: „Ojesu, a jeśli wszyscy teraz uznają mnie za lesbijkę?” Swoją drogą, ciekawe, jak wiele osób nadal jest zaciekawionych kwestiami mojej seksualności.

Zastanawiam się, czy działanie w SPR nauczyło mnie czegoś o ludziach? O społeczności LGBT+, w tym o działaczach i działaczkach, na pewno – w końcu piszę o tym doktorat. Odsłoniło przede mną szalone zróżnicowanie postaw, w tym dyskryminowania przez dyskryminowanych („Te obrzydliwe transy”, rzecze piękny młody gejek). SPR nauczyło mnie też wchodzenia w nowy społeczny świat – uczyłam się prawie wszystkiego. Na początku nie rozumiałam nawet, z jakich żartów mogę się śmiać, a z jakich nie wypada (ach ta moja polityczna poprawność).

Aktywizm nie jest czymś, co robię, bo potrzebuję tego naukowo. Robię to, bo tego potrzebuję osobiście (umknę teraz przed autoanalizą psychologiczną). A jednocześnie widzę, że mnie to niesamowicie naukowo wzbogaca i że nauczyłam się, że dobrej socjologii nie zrobisz bez działania. Będziesz wtedy, jak to mówią w Zakładzie Interesów Grupowych Instytutu Socjologii UMK, ślizgać się po powierzchni zjawisk.

TSM: Chciałbym jeszcze na chwilę pozostać przy temacie anty-MISS. Razem z Martyną i Bogną podkreślałyście, że problem z konkursem MISS UMK nie polega tylko na uprzedmiatawianiu kobiet, ale po prostu na tym, że uniwersytet nie jest właściwym miejscem dla takich imprez. Wynikało to w dużej mierze z tego, że nie chciałyście, aby protest traktowano w kategoriach „feministki atakują”. Udało się to w tym sensie, że poparły was osoby, które raczej nie są znane z entuzjastycznego podejścia do feminizmu, jak prof. Andrzej Zybertowicz i prof. Jacek Bartyzel. Mimo wszystko większość mediów i obrońców konkursu nieustannie opisywała wasz protest jako „feministyczny”. Jakie było Twoje podejście do takiego etykietowania? Denerwowało cię to? W jakich kategoriach Ty sama postrzegłaś ten spór? A skoro już jesteśmy przy feminizmie, to pytanie dodatkowe – jak w ogóle oceniasz społeczne funkcjonowanie stereotypów dotyczących feminizmu? W trakcie protestu usłyszałyście chyba wszystkie możliwe obelgi generowane przez te stereotypy: że jesteście niezadowolonymi z życia frustratkami „bez chłopa”, że nie macie poczucia humoru, że jesteście agresywne i ogłupiałe przez poprawność polityczną itd.

BB: Ale odpowiedź ma być całkowicie czy częściowo szczera? W działaniu politycznym (a określam w ten sposób szeroko działania w sferze publicznej, a nie tylko aktywność partyjną) przyjmujesz różne strategie. Wtedy uznałyśmy, że określenia protestu jako feministyczny mu nie pomoże, a zaszkodzi. Nie w sensie wizerunkowym – chodziło o skuteczność. Używanie przez media określenia „feministyczny” nie tyle mnie oburzało, co było dość standardowym zachowaniem mediów – używanie kalki jest łatwe i sprzedawalne jako news. My zresztą analizowałyśmy zachowania różnych mediów i nie ze wszystkimi chciałyśmy rozmawiać, np. programowo nie kontaktowałyśmy się z TVN-em. Ja byłam oburzona komentarzami i najogólniej rzecz ujmując seksistowskimi reakcjami, ale, szczerze, to nie mnie się najmocniej dostało, bo to nie ja, ale dziewczyny były najbardziej aktywne w sferze społecznościowej.

Społeczne funkcjonowanie stereotypów feminizmu z mojej naukowej perspektywy jest odbiciem w ogóle funkcjonowania stereotypów, które wyjaśniają i porządkują świat. Im ostrzejsza reakcja na naruszanie porządku władzy, tym silniejsza władza. Skoro ktoś reaguje tak mocno, to znaczy, że naruszasz czyjeś interesy (jeżeli reaguje szczerze, oczywiście). W tym przypadku mówię o dominacji opartej na podziale według płci kulturowej. A więc stereotypy feminizmu i feministek (bo nie sądzę, byśmy mogli mówić w Polsce o wyraźnym stereotypie feministów) mogą być ciekawym wskaźnikiem relacji władzy w społeczeństwie. Mogą być analizowane jako czynnik niesprzyjający skutecznemu działania (jak w akcji przeciw MISS). Mogą być też analizowane jako jeden z elementów funkcjonowania ruchu społecznego, jakim feminizm bez wątpienia jest.

TSM: Wspomniałaś o swoim doktoracie, możesz powiedzieć o nim coś więcej? Co chcesz w nim osiągnąć?

BB: Badam ruch społeczny LGBT+ czy też ruch mniejszości seksualnych bądź gejowsko-lesbijski. Żadna z tych nazw nie jest idealna. Interesuje mnie potencjał dokonania zmiany politycznej i kulturowej przez ten ruch w Polsce. Jest to też w pewnej mierze monografia ruchu – w miarę całościowy opis jego funkcjonowania teraz. Nie chcę zdradzać za wiele – proces badawczy i twórczy jeszcze trwają.

TSM: Razem z Jakubem Bandochem i Karolem Kobusem uczestniczyłaś w badaniach na temat stanu czytelnictwa uczniów toruńskich szkół ponadgimnazjalnych. Jakie wnioski – poza oczywistym, że uczniowie czytają mało – wyciągnęłaś z tych badań? Pytam nie tyle o statystyki, co o Twoją prywatną opinię. Co najbardziej zwróciło Twoją uwagę?

BB: A badanie zrobiliśmy w Zespole Realizacji Badań IS UMK „Pryzmat” i dzięki zaangażowaniu całego zespołu ankieterów. Obawiam się, że nic mnie nie zaskoczyło. Ja się tym tematem interesuję, czytam raporty Biblioteki Narodowej, obserwuję czytelnictwo. Młodzież nie czyta, chyba że się ją zmusi, a jak się ją zmusi, to gdy skończy szkołę, nie czyta już w ogóle. Nie zdziwiło mnie też to, że pod koniec procesu udzielania odpowiedzi badani zaczęli się wybielać – deklarowali, że w ich domu książki czytano i że do ich czytania zachęcano. Wiesz, to był typ badania potwierdzającego: że wnioski ogólnopolskie są stosowalne w skali lokalnej. I to jest spoko – jako efekt badania. Takie rzeczy też trzeba robić – sprawdzać wyniki innych badań.

TSM: Opublikowałaś właśnie książkę „Magisterkę kupię” poświęconą fenomenowi sprzedawania i kupowania prac dyplomowych. Co to zjawisko mówi o współczesnym polskim uniwersytecie?

BB: Że system działa źle – że nastawienie na hiperkonkurencję w edukacji i na rynku pracy sprawia, że ludzie sięgają nawet po tak ostateczne środki. To zjawisko jest, jak piszę, odpryskiem systemu, jego drobnym, ale skrajnym wycinkiem. Ja nie wiem, czy ono mówi nam coś o współczesnym uniwersytecie jako takim, myślę, że mówi nam wiele o czymś dużo głębszym – o tym, że jak sobie nawzajem w naszym społeczeństwie nie podstawimy nogi, jak nie zawalczymy indywidualnie wszelkimi możliwymi środkami, to nie osiągniemy nawet tego mirażu sukcesu społecznego, jakim jest dyplom wyższej uczelni. A uniwersytet jako instytucja społeczna jest tylko odbiciem tych dużo szerszych procesów.

A teraz ja Ciebie zapytam, kto będzie następną kobietą? Bo ja jestem jedyną, a trzech facetów już w serii wywiadów masz.

TSM: Licząc mnie, to nawet czterech.  Na pewno w kolejnych rozmowach kobiet będzie więcej.

16 marca o godzinie 18.30 na Wydziale Humanistycznym UMK odbędzie się spotkanie autorskie z Beatą Bielską na temat jej książki „Magisterkę kupię”.

PS Zdjęcie użyte w ikonce zostało wykonane przez Anne Ana Cheishvili


3 komentarze

  1. No, tu już zapachniało starymi tekstami w działaniu. 😉

    Przede wszystkim, dajcie znać, kiedy ukaże się już owa praca doktorska,
    może się człowiek czegoś dowie (nareszcie) o tych ezoterycznych kręgach.

    Co do czytelnictwa; nie jestem zaskoczony, że pani nie jest zaskoczona
    wynikami badań. Rzeczywiście, mogą one służyć co najwyżej jako lokalne
    potwierdzenie skuteczności badań ogólnopolskich, ale też jak się stawia
    tak oczywiste hipotezy (przeczytałem raport), to i nietrudno o ich potwierdzenie.
    Powiedzieć, że czynniki mające wpływ na czytelnictwo są zarazem indywidualne
    i środowiskowe, to w istocie nie powiedzieć nic – podejrzewam zresztą,
    że i stricte genetyczne by się znalazły (powtarzając za Dawkinsem: cechy
    wrodzone aktywowane przez czynniki środowiskowe, czyli nadal nic rewelacyjnego)

    Znacznie ciekawsze byłyby ze stanu czytelnictwa w zakresie płci
    kulturowej, czy nawet orientacji seksualnej. Tu spodziewałbym się
    wyników rewelacyjnych – niekoniecznie w ramach jednego projektu, ale
    warto byłoby się temu przyjrzeć, wychodząc od chłopców i dziewczynek, aż
    po wszystkie grupy objęte tym dziwacznym, stygmatyzującym skrótem,
    który wszyscy tak chętnie stosują, a który brzmi trochę jak NKWD.

    Zatem pozdrawiam, walczcie dalej ze stereotypami.

  2. Jeszcze w odniesieniu do prac magisterskich:

    Studia, na których pracę magisterską da się kupić, to jakiś żart.
    Jakby ghostwriter miał się przygotować do mojej magisterki,
    to najpierw by zrobił doktorat.

    Pozdro

  3. Szanowna Pani, jestem ciekaw, co na temat konkursów piękności w środowisku „LGBT+” pisze otwarcie feministyczna elita – czyżby tam nie zachodziło już uprzedmiotowienie uczestników?Zdaje się, że nie (według feministycznej czołówki), choć doprawdy trudno to zrozumieć (podobnie ma się zresztą rzecz z miękką i twardą pornografią „nieheteronormatywną”, która też jakoby nie uprzedmiatawia, w przeciwieństwie do „patriarchalnej”), a więc trzeba być posłusznym feministycznemu magisterium, gdyż tylko ono właśnie, a nikt inny, dotarło do ukrytej przed umysłem śmiertelników istoty bytu.

Dodaj komentarz