Houellebecq i milczenie kobiet

Kilka refleksji na temat najnowszej powieści Michela Houellebecqa pt. „Uległość”. Dla tych, którzy nie są w temacie, krótkie streszczenie: Mamy rok 2022. We Francji odbywają się wybory prezydenckie, w których liczą się tylko dwie osoby: Mohammed Ben Abbes reprezentujący Bractwo Muzłumańskie i Marine Le Pen stojąca na czele nacjonalistycznego Frontu Narodowego. Wygrywa ten pierwszy, głównie dlatego, że lewica uznaje go za mniejsze zło i udziela mu poparcia w drugiej turze wyborów. Prowadzi to do kilku znaczących zmian: Sorbona staje się uniwersytetem muzułmańskimi, na którym mogą nauczać jedynie mężczyźni wyznający islam. Wielu dotychczasowych pracowników jest zachęcanych do przejścia na tę religię, a kluczowym argumentem okazuje się możliwość posiadania kilku żon. Kobiety mają prawo być studentkami, ale tylko na kilku wybranych kierunkach. Główny bohater, pracownik uniwersytecki, zauważa też subtelniejsze zmiany – np. większość kobiet zaczyna ubierać się coraz skromniej. Słowem, mamy do czynienia ze stopniowym powrotem do społeczeństwa patriarchalnego.

Co zadziwiające, mimo że większość zmian, jakie zachodzą we Francji w wyniku dojścia do władzy Bractwa Muzułmańskiego, dotyczy kobiet, nie mają one nic do powiedzenia w tej kwestii. Podobnie jak główny bohater jestem związany ze środowiskiem uniwersyteckim i trudno mi sobie wyobrazić, aby studentki i pracowniczki nie miały swojego zdania na temat tak znaczącego przewrotu politycznego. Przewrotu, który większość z nich wyrzuca poza mury akademii.

Niektórzy czytelnicy „Uległości” powiedzą, że to wcale nie jest tak, iż kobiety milczą w tej sprawie. Po prostu powieść jest prowadzona w narracji pierwszoosobowej, w związku z czym świat przedstawiony jest przefiltrowany przez świadomość głównego bohatera, François. A jako że ma on w sobie coś z szowinisty, to po prostu nie zwraca uwagi na to, co mają do powiedzenia kobiety (taki trop interpretacyjny podrzuca np. Jakub Majmurek). Kłopot polega na tym, że w „Uległości” jest wiele fragmentów, w których bohater styka się z kobietami, prowadząc z nimi mniej lub bardziej rozbudowane rozmowy, a jednak trudno dostrzec, aby jego rozmówczynie miały chęć poruczyć tematy polityczne. W przeciwieństwie do mężczyzn – z tymi nasz narrator rozmawia prawie wyłącznie o polityce. Ponadto nie dostajemy w powieści żadnych sugestii, aby narrator nas oszukiwał, chowając niewygodne bądź nieinteresujące go fakty, a podkreślając tylko to, co pasuje do jego wizji rzeczywistości. Dlatego skłaniam się ku temu, że męski filtr został nałożony nie przez narratora, lecz przez autora książki. Co niekoniecznie musi prowadzić do wniosku, że Houellebecq jest albo szowinistą, albo – delikatniejsza teza – ma kłopoty z odpowiednim oddaniem postaci kobiecych. Istnieje jeszcze jedna możliwość, ale o niej później.

Przyjrzyjmy się dokładniej rozłożeniu głosów w powieści. Najważniejszą kobietą w życiu François jest Myriam, studentka, z którą romansuje. Myriam jest żydówką i jak wielu innych przedstawicieli jej narodu postanawia wyjechać z Francji ze względu na dojście Bractwa Muzułmańskiego do władzy. A konkretniej, postanawiają o tym jej rodzice, ponieważ Myriam nie podejmuje żadnej inicjatywy politycznej, nawet tak podstawowej jak decyzja o opuszczeniu kraju. Kiedy już zabiera głos, to mówi najczęściej o jej związku z François. Największym przejawem jej aktywności jest fragment, w którym postanawia zrobić swojemu kochankowi loda. Wątek Myriam kończy się na tym, że po wyjechaniu do Izraela powiadamia głównego bohatera, iż znalazła sobie innego.

Idźmy dalej. Na imprezie zorganizowanej przez jedno z czasopism naukowych François spotyka Alice, adiunktę na uniwersytecie w Lyonie. Obydwoje wdają się w rozmowę z Godefroyem Lempereurem, też adiunktem, tyle że z Paryża. Jak myślicie, jaka jest różnica między adiunktem i adiunktką? Ten pierwszy narzuca ton rozmowie, ta druga głównie się przysłuchuje. Kiedy zaś Lempereure proponuje przenieść się do jego mieszkania, Alice tłumaczy, że musi wracać do domu. Główny bohater korzysta z zaproszenia i dostajemy długi fragment debaty politycznej między mężczyznami.

Takie debaty bohater prowadzi jeszcze z kilkoma przedstawicielami płci męskiej. Ale z perspektywy problemu milczenia kobiet zdecydowanie najciekawszym rozmówcą jest Alain Tanneur, pracownik DGSI (służby wywiadowcze). A to dlatego, że początkowo wydaje się, iż jego żona, Marie-Françoise, pracowniczka uniwersytecka, znawczyni Balzaca, wyłamuje się z powieściowego schematu kobiet, które nie mają nic do powiedzenia o polityce. Kiedy po raz pierwszy pojawia się na kartach „Uległości”, dzieli się z naszym narratorem kilkoma interesującymi spostrzeżeniami na temat rozwoju sytuacji we Francji i na Sorbonie. Szybko jednak okazuje się, że najciekawsze w niej jest to, że posiada męża pracującego w tajnych służbach, od którego otrzymuje większość informacji. Znamienna jest scena z drugiej połowy powieści, w której bohater przybywa do domu państwa Tanneur, aby odbyć kolejną rozmowę polityczną, czy nawet polityczno-filozoficzną. Jak się już pewnie domyślacie, to Alain a nie Marie-Françoise dominuje w trakcie tej konwersacja. Prawdę mówiąc, pani Tanneur  w ogóle nie zabiera głosu. Jest zajęta czymś innym. Spójrzmy na stosowne fragmenty:

Patrząc, jak się krząta po kuchni, w fartuszku z humorystycznym haftem „Nie strzelajcie do gospodyni: stara się jak może”, trudno było sobie wyobrazić, że parę dni wcześniej prowadziła seminarium doktoranckie na temat szczególnych okoliczności, w jakich Balzac robił korektę swojej powieści Béatrix. Do aperitifu podała paszteciki z gęsią szyją i szalotkami – przepyszne.

Marie-Françoise zaprosiła nas do stołu; na przystawkę przyrządziła sałatkę z bobu i mlecza z tartym parmezanem. Sałatka była tak wyśmienita, że na chwilę przestałem śledzić tok rozumowania jej męża.

Jako danie główne Marie-Françoise podała konfitowaną golonkę jagnięcą z zasmażanymi ziemniaczkami, a ja coraz bardziej traciłem wątek.

Podsumowując: w całej powieści  inicjatywę polityczną przejawiają dwie kobiety. Marie Le Pen, której  zresztą nigdy nie słyszymy, jest ona tylko tłem wydarzeń (tu akurat jest względna równowaga, jej rywala, czyli Ben Abbesa, również poznajemy pośrednio – nie przemawia on w powieści własnym głosem) oraz matka Myriam, o której możemy domniemywać, że miała jakiś wpływ na decyzję o opuszczeniu Francji. Inne kobiety są zajęte robieniem lodów, krzątaniem się po kuchni lub przysłuchiwaniem się męskim rozmowom.

Chcę być dobrze zrozumiany. Nie chodzi mi o to, że Houellebecq jest strasznym mizoginem. Nie sądzę, aby zagłuszał poglądy kobiet w swojej powieści celowo, dając wyraz przekonaniu, że nie mają one nic ciekawego do powiedzenia w sprawach politycznych. Bardziej prawdopodobne jest to, że rozłożył głosy swoich postaci w taki a nie inny sposób nieświadomie. „Tak po prostu wyszło”. Co też mu chluby nie przynosi, ale nieuświadomione skrzywienie pro-męskie jest mimo wszystko trochę mniejszą przewiną niż celowa dyskryminacja. Istnieje też taka możliwość, że Houellebecq w tym aspekcie swojej powieści – tak jak i w wielu innych – posługuje się ironią oraz satyrą. Wycięcie głosu kobiet, symboliczne zepchnięcie ich do kuchni i do łóżka, ma pokazać, że Francuzi wcale nie są tacy postępowi, jak im się wydaje. Przy takiej interpretacji Houellebecq mówiłby coś w rodzaju: „Zobaczcie, nawet w środowisku uniwersyteckim, tym siedlisku feminizmu, koniec końców domeną kobiet jest kuchnia i rozterki miłosne, a domeną mężczyzn są poważne debaty polityczne”.

Ostania z wymienionych ścieżek interpretacyjnych tylko na pozór jest powrotem do odrzuconej przeze mnie tezy, że świat powieści jest zniekształcony przez świadomość bohatera-narratora. Nie chodzi w niej bowiem o to, że tak naprawdę kobiety w świecie powieści są bardzo aktywne politycznie, ale bohater „ukrywa” to przed nami. Teza jest inna – kobiety w „Uległości” rzeczywiście nie są aktywne politycznie, ale dzieje się tak nie dlatego, że Houellebecq w taki sposób widzi rzeczywistości, lecz z powodu tego, że celowo przejaskrawia w swoich dziele pewne jej aspekty w celach satyrycznych. Tym, co łączy tezę o zniekształcającym narratorze z tezą o satyrycznie zniekształconym świecie, jest założenie, że nie mamy podstaw, aby oskarżać Houellebecqa o niesprawiedliwie traktowanie kobiet. Różni je to, że zwracają uwagę na inne techniki literackie.

Na podstawie znajomości poglądów francuskiego pisarza nie podejrzewam go jednak o próbę konsekwentnego przemycenia w szatach ironii tak krytycznego wobec męskiej kultury i w gruncie rzeczy feministycznego przesłania (co nie oznacza, że ktoś nie może jego powieści odczytać na sposób pro-feministyczny, zrobił tak np. wspominany Majmurek – intencje autora to jedno, wniosku płynące z jego dzieło to coś zupełnie innego). Ponadto, czy satyra na francuski szowinizm nie powinna przybrać formy przejaskrawiania postaw antykobiecych wśród mężczyzn? Problem z kobietami w powieści Houellebecqa nie polega zaś na tym, że mężczyźni nimi pogardzają, lecz na tym, że same kobiety nawet nie próbują podjąć tematów politycznych. Milczą pomimo tego, że polityka właśnie gwałtownie zmienia ich życie. Dlatego skłaniam się ku opcji numer dwa (nie do końca uświadomione lekceważenie postaci kobiecych, ewentualnie problemy z oddaniem złożoności ich poglądów) połączonej momentami z opcją numer trzy (bo w niektórych przypadkach to może być jednak satyra). Przy czym nie mam w tej kwestii mocnego zdania, co zresztą chyba widać, więc jestem otwarty na argumenty. To jest zresztą stara dyskusja powracająca przy okazji każdej powieści autora „Uległości”. Kto jest mizoginem u Houellebecqa? Bohaterowie jego powieści czy on sam?

Odkładając na bok poglądy Houellebecqa, wypada jednak stwierdzić, że wnioski płynące z jego dzieła są względnie optymistyczne. Dlaczego? Właśnie ze względu na nierealistyczność „Uległości”, jeśli chodzi o przedstawienie politycznej aktywności kobiet. Mamy podstawy sądzić, że gdyby rzeczywiście tego typu zmiany odbywały się we Francji czy nawet w Polsce, żeński głos byłby o wiele lepiej słyszalny. Nie ograniczałby się tylko do cichej rezygnacji lub przysłuchiwania się co na ten temat mają do powiedzenia faceci. Aczkolwiek kilka fragmentów „Uległości” brzmi smutnie znajomo (jak np. scena na przyjęciu, gdzie mężczyźni rozmawiają, a kobieta przysłuchuje się), to jednak wygląda na to, że Zachód poczynił jakieś postępy w traktowaniu kobiet. Na tyle duże, że nie można by ich ot tak wypędzić  z domeny publicznej. W tym sensie nasz świat wygląda lepiej niż to, co widzimy w powieści Houellebecqa. Choć do ideału nadal mu daleko.

5 komentarzy

  1. Nie jestem przyzwyczajony do brania pod uwagę autora w pierwszej kolejności,
    a zarazem Houellebecq nie uwiódł mnie dostatecznie swoim stylem, abym mógł
    upierać się przy bronieniu go, jako bardziej przebiegłego i wyrafinowanego niż
    myślimy. Niemniej jednak, skoro temat został podjęty, opowiem się przy trzecim
    odczytaniu, nie odrzucając jednocześnie opcji drugiej.

    Jeśli mówię, że mnie „nie uwiódł stylem”, stawiam poważny zarzut.
    Po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że może o to chodzi: nawet badacz
    wyrafinowanej literatury dekadentyzmu, jakim jest narrator, nie potrafi uwieść
    nas lotnym opisem, bo jego życie jest tak puste, jałowe i bezwartościowe.
    W istocie, ciekawe jest to, że powieść tak odrzuca (jałowość wszystkich związków,
    całego życia codziennego, nie tylko narratora, lecz także jego żyjących w małżeństwie
    przyjaciół, etc.), iż chyba nie może to być przypadek.
    W tym miejscu Houellebecq jest okrutnym realistą,
    bo każe swojemu zblazowanemu narratorowi widzieć świat tak, jak widzieli go
    bohaterowie jego ulubionego autora – Huysmansa. Jednak co u Huysmansa
    było „neurozą”, „chorobą wieku”, tutaj jest stanem rzeczy.
    Ważne jest, że bohater Huysmansa znajduje wreszcie wiarę. Myślę, że tym razem
    – niestety – mówi to coś o samym Houellebecq’u, który w jednym z wywiadów przyznaje,
    że nawrócnie mu się nie udało.

    Dalej (choć nie po kolei), jeśli przyglądamy się dość konkretnym opisom
    stosunków płciowych w „Uległości”, uświadamiamy sobie pustkę duchową,
    w jakiej żyje bohater. On już nawet złudzeń nie ma. Te opisy byłyby niepotrzebne,
    jednocześnie jednak ukazują dobitnie tok myślenia bohatera oraz to, na czym
    skupia się jego uwaga. Houellebecq ukazuje świat bez jakiejkolwiek wartości
    transcendentnej względem tego, co doczesne, instynktowne, materialne.
    Dlatego trudno mi przyjąć, że redukcja roli kobiet jest w powieści kompletnie
    przypadkowa, obarczona dyskursem, przenikającym autora, którego ten ostatni
    nie jest do końca świadom. Bierzmy po prostu książkę taką, jaką jest – i dobrze,
    że są głosy przemawiające za feministyczną lektura: utwór prowokuje dyskusje.

    Na koniec, najważniejsze: tytuł. Ta „uległość” jest konsekwencją bierności.
    Nie podejrzewałbym akurat tego autora o moralizm, a zarazem wszystko przemawia
    za tym, że najczarniejszym charakterem tego koszmaru jest właśnie bierność.
    Powieść mogłaby się równie dobrze nazywać „Indifférence”… wszystkie zmiany
    w przestrzeni publicznej, dotyczące kobiet, są tej powieści skutkiem bierności,
    i nie zapominajmy, że obok bierności kobiet, jest to również bierność mężczyzn.

    No, wreszcie się tu mówi o książkach!

    • To prawda, że bohater i w ogóle większość społeczeństwa jest bierna. Ale mężczyźni są przynajmniej dyskursywnie aktywni. Mówiąc najprościej: mają coś do powiedzenia. Kobiety nie. I właściwie nie ma żadnego wytłumaczenia takiego stanu rzeczy, to znaczy, nie ma w książce żadnego sygnału, który tłumaczyłby, dlaczego tak jest. Dlaczego każdy mężczyzna, który wypowiada w powieści więcej niż kilka zdań, ma przemyślenia polityczno-filozoficzne, a wśród kobiet żadna?

      „Bierzmy po prostu książkę taką, jaką jes”

      Żeby to było takie proste. 🙂 Większość sporów interpretacyjnych polega właśnie na tym, że nie jesteśmy pewni, jaka jest książka.

      • Do tego ostatniego: wydało mi się jasnym, że chodzi o odczytanie bez
        nacisku na intencje autora;
        w skrócie: wyszło tak, a nie inaczej,
        zastanówmy się, co nam to może powiedzieć.
        Osobiście uważam, że książka jest
        kiepsko napisana, ale szalenie interesująca. Przyznaję, mniej się
        skupiłem na kwestii kobiet, bo ważniejsza mi się wydała jałowość Europy, jej duchowa impotencja,
        anomia, śmieszność… i przychodząca
        z zewnątrz alternatywa. Houellebecq
        jak gdyby podsumował ostatnie 200 lat
        cywilizacji, która zabiła Boga w imię
        człowieka, i powoli odkrywa, że błądzi
        we mgle. Dlatego pisanie powieści
        jest z założenia jajcarstwem.

  2. Aaa, ja jednak uważam, że te intencje zawsze do nas w ten czy inny sposób wracają przy próbach interpretacji, choć czasem tak trudno ich dociec i nie powinniśmy się do nich ograniczać.

    Co do stylu. Tak po prawdzie „Uległość” jest rozbudowanym tekstem publicystycznym napisany w formie powieści, a nie powieścią jako taką. I jako publicystyka rozpisana na dialogi sprawdza się nieźle.Trzeba Houellebecqowi oddać, że pisze o rzeczach ważnych i czego by o nim nie sądzić, skłania do dyskusji.

    • Że skłania do dyskusji, to się zgodzę, ale żeby pisarstwem swym rzucał na kolana,
      z pewnością nie powiem. To jednak przy bardziej ogólnych rozważaniach nad
      książką element znamienny, że mniej nas interesuje technika narracyjna, styl czy
      kompozycja, więcej zaś drażliwe zagadnienia, jakie autor porusza.
      Koniec końców, lubię autorów, którzy rzucają taką „książkę Pandory”, żeby popatrzeć,
      co się dalej stanie.

Dodaj komentarz