Humaniści w działaniu (III). Rozmowa… ze mną

Pytałem Michała Rydlewskiego, teraz Michał pyta mnie.

MR: Założyłeś, początkowo wspólnie z Pawłem Bohuszewiczem, bloga „Teksty w działaniu”. Co chciałeś tym osiągnąć? Czy wynika to z tego, że nie mamy w Polsce żadnej platformy konstruktywistycznego porozumienia? Czy to ma być zachęta do dyskusji o konstruktywizmie?

TSM: Na to pytanie mam dwie odpowiedzi. Pierwsza jest pewnie niezbyt ciekawa: często dyskutowaliśmy z Pawłem na różne tematy i postanowiliśmy, że skoro mamy potrzebę dzielenia się różnymi uwagami, równie dobrze można by nasze przemyślenia przenieść do Internetu. Druga odpowiedź potwierdza sugestię zawartą w Twoim pytaniu. Tak, sądzę, że konstruktywiści są trochę schowani w sferze publicznej. Ci, którzy nazywają samych siebie racjonalistami, mają rajonalistę.pl czy racjonalistę.tv – my nie mamy takich platform.

I żeby było jasne, nie chodzi mi o miejsce, w których nieustannie padałyby słowa takie, jak „konstruktywizm” czy „konstruowanie”. Jedną z rzeczy, która mnie bawi u tych wszystkich samozwańczych racjonalistów, jest to, że próbują wszędzie wcisnąć słowo „racjonalność” w różnych jego odmianach. Nie chcę popełniać tego samego błędu. Poza tym słowo „konstruktywizm” dla postronnych osób brzmi pewnie jeszcze nudniej niż „racjonalność”. Idzie raczej o zebranie w jednym miejscu ludzi, którzy mają podobną wrażliwość. To znaczy, z jednej strony blisko im do konstruktywizmu jako postawy filozoficznej, z drugiej mniej więcej tak samo postrzegają różne problemy społeczno-polityczne. Przez „mniej więcej takie same postrzeganie problemów polityczno-społecznych” mam na myśli nie tyle popieranie tych samych partii czy programów, co raczej analizę polityki przy pomocy podobnych narzędzi, przy pomocy podobnego języka.

Byłoby fajnie, gdyby w końcu powstał taki portal, blog czy fanpage, gdzie bez nadużywania żargonu, czyli w sposób zrozumiały dla każdego inteligentnego człowieka można by prezentować konstruktywistyczny punkt widzenia (ale, podkreślę to raz jeszcze, bez nużącego i natrętnego przypominania na każdym kroku, że to jest „konstruktywistyczny punkt widzenia”). Tym bardziej, że konstruktywizm jest czymś na tyle ogólnym, iż dopuszcza dużą różnorodność poglądów na konkretne sprawy. Byłaby więc szansa na uniknięcie nadmiernego sekciarstwa. Mam już nawet nazwę: „Lewacka postmoderna” (to oczywiście żart). Odnoszę jednak wrażenie, że większość konstruktywistycznych koleżanek i kolegów nie jest zainteresowana tworzeniem takich rzeczy. Jednym z argumentów, jakie czasem słyszę w odpowiedzi na taką propozycję, jest stwierdzenie, że konstruktywizm jest zbyt skomplikowany i zbyt niszowy, aby wykorzystywać go w sferze publicznej. Nie zgadzam się z tym. Jasne, taka konstruktywistyczna inicjatywa nigdy nie będzie miała zasięgu choćby Krytyki Politycznej. Ale przecież nie o to chodzi, żeby ścigać się z takimi portalami.

MR: Mam wrażenie, że wspólnie z Tobą oraz Michałem Wróblewskim, tworzymy małą wspólnotę ludzi, która – pomimo różnić – myśli podobnie o wielu sprawach. Nasz trójgłos w „Filo-sofji” chyba dobrze to oddaje. Jakim jesteś konstruktywistą? Co to dla Ciebie oznacza?

TSM: Oczywistym łącznikiem między nami jest właśnie podobne, tj. konstruktywistyczne, myślenie o filozofii, nauce czy, ogólnie, o świecie. Choć, co słusznie podkreślasz, nie jest to podejście identyczne. Inną ważną rzeczą, która nas łączy, jest doświadczenie pokoleniowe. Wszyscy wchodziliśmy (czy nadal wchodzimy) do świata akademickiego w czasach twardej walki o stypendia i o granty, a także spadku popularności studiów humanistycznych. Wszyscy doświadczyliśmy systemu, w którym obrona doktoratu kojarzy się z jednej strony z czymś przyjemnym, z rodzajem spełnienia – z drugiej z pierwszym dniem bezrobocia. Wszyscy wchodzimy na rynek pracy w czasach, w których nieustannie pojawia się myśl, że może to nie w tym kraju powinniśmy robić kariery. Mamy więc w sobie tę mieszankę energii, ironii, czasem frustracji… Pewnie też w większym stopniu niż niektórzy z naszych starszych kolegów i koleżanek czujemy potrzebę dyskusji i sporu, która to potrzeba często uwidacznia się w internetowych dyskusjach (lecz nie tylko tam). Chociaż tutaj trzeba być akurat ostrożnym. Andrzej W. Nowak – chyba nie obrazi się za zaliczenie go w poczet starszych kolegów – pokazuje, że wspomniana chęć dyskusji i sporu występuje się nie tylko w naszym pokoleniu.

Wracam do konstruktywizmu. Pytasz, jakim jestem konstruktywistą. Z pewnością nie dokładnie takim samym jak Ty, co zasygnalizowałem w naszej wcześniejszej rozmowie, gdy pytałem Cię o pojęcie niewspółmierności. Czasem nazywam siebie konstruktywistą rortiańskim. Co to znaczy? Różne rzeczy. Na przykład, uważam, że nauka jest skutecznym narzędziem do radzenia sobie z tzw. światem przyrodniczym i nie mam wątpliwości, że w związku z tym zasługuje na nasz szacunek. Kiedy więc większość specjalistów od klimatu mówi mi, że człowiek wpływa na globalne ocieplenie, to ja im wierzę. Jednocześnie nie przyznaję nauce autorytetu filozoficznego, tzn. nie sądzę, aby odkrywała ona Jedyny Prawdziwy Opis Świata. Słowem, oddzielam skuteczność od Prawdziwości. Co za tym idzie, z daleko idącą ostrożnością podchodzę także do naukowców takich jak Dawkins, którzy wykraczają poza ramy swoich wąskich specjalizacji, i próbują zgrywać fachowców w sprawach, na których nie do końca się znają. Naukowcy jako godni podziwy rzemieślnicy i specjaliści w danych dziedzinach – jak najbardziej tak! Naukowcy jako ludzie, którzy wskoczyli na wyższy poziom racjonalności niż pozostali, jako mędrcy objawiający nam, jaka moralność, jaka humanistyka czy jaka polityka są odpowiednie – nie! Jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć czegoś więcej na temat „mojego” konstruktywizmu, to może zajrzeć tutaj i tutaj.

Czuję, że taka odpowiedź na pytanie o konstruktywizm może Cię nie zadowolić. Nie chodzi Ci o bowiem wymienianie moich poglądów na poszczególne kwestie. Chciałbyś raczej czegoś bardziej syntetycznego i osobistego. Żeby trochę nadrobić ten brak, powiem o jednej rzeczy, która podoba mi się w konstruktywizmie na poziomie, powiedzmy, bardziej ludzkim. Nie wiem, czy dla Ciebie będzie to podpadać pod „osobiste podejście” do konstruktywizmu, dla mnie do pewnego stopnia tak.

A zatem, u konstruktywistów podoba mi się jedna rzecz – to jak polemizują. Mam na myśli ludzi takich jak Rorty, Hacking (który sam wolałby pewnie nie nazywać siebie konstruktywistą), Fish, (do pewnego stopnia) Latour czy Szahaj. Jest w tym pasja, zaangażowanie, pewność siebie, ale równocześnie pewna gracja i spokój. Jasne, używają czasem tanich trików retorycznych (kto tego nie robi?) albo piszą rzeczy mocno dyskusyjne – w tekstach każdego z nich mógłby z łatwością wskazać wiele problematycznych miejsc. Niemniej jednak unikają nadmiernej agresji, oskarżania przeciwników o głupotę, hochsztaplerstwo czy niszczenie filozofii, nauki i kultury zachodniej. Kiedy czytam ich teksty, dotyczy to w szczególności Rorty’ego, mam wrażenie, że to są po prostu porządni ludzie, z którymi chciałoby się usiąść przy piwie i porozmawiać o sprawach wszelakich. Mówię o tym również dlatego, że istnieje stereotyp agresywnego postmodernisty, który chce wszystkich i wszystko zniszczyć. Otóż, jest to w większości przypadków stereotyp właśnie, nic więcej.

MR: Co jest Twoim zdaniem najważniejsze w życiu?

TSM: Ha, to tak a propos Twojego pragnienia, żeby ukazywać bardziej osobisty wymiar nauki. Marta, moja narzeczona, mówi mi, że mam powiedzieć, że ona. Jako że taka odpowiedź nosi znamiona prawdy, to tak właśnie czynię.

Dodaj komentarz