Rozmowa… ze mną (2)

Tym razem pyta Michał Wróblewski.

MW: Michał Rydlewski pytał o to, jakim jesteś konstruktywistą. Ja chciałbym natomiast wiedzieć, lektury jakich książek ukształtowały Cię w największym stopniu?

TSM: Pierwszą książką, którą przeczytałem sam z siebie i z przyjemnością, była Misja profesora Gąbki. Ukształtowała mnie w tym sensie, że zachęciła do dalszych lektur. Podobnie jak Władca Pierścieni i Harry Potter. Te dwie ostatnie poznawałem, kiedy miałem jakieś 13-14 lat. Być może niektórzy oczekiwaliby ode mnie ambitniejszych lektur w tym wieku. Przykro mi, najpierw czytałem komiksy z Kaczorem Donaldem, a Tolkien był już dla mnie wyższym poziomem zaawansowania. Dostojewskiego zacząłem czytać dopiero w liceum.

Powiem coś, co może się wydać śmieszne. Harry Potter i dzisiaj bywa dla mnie… małą inspiracją, gdy piszę teksty naukowe. Chodzi mi o język, o styl powieści Rowling. Angielska autorka pisze w prosty, elegancki sposób (pewna w tym zasługa tłumacza Andrzeja Polkowskiego, mam wrażenie, że czasami w jego tłumaczeniu Rowling jest lepszą pisarką niż w oryginale). Kiedy zajmujesz się złożonymi filozoficznymi kwestiami, które niejako namawiają cię do budowania skomplikowanych zdań i do nadużywania żargonu, dobrze jest się „nasycić” takim Rowlingowskim językiem. Językiem, który w możliwie komunikatywny sposób stara się przekazać, w czym rzecz. Oczywiście, nie trzeba w tym celu inspirować się akurat Harrym Potterem. Jeśli to dla kogoś zbyt prymitywne, może poczytać Lewisa Carrolla albo, bardziej filozoficznie, Johna Austina.

To chyba nie przypadek, że wymieniam samych Brytyjczyków.

Jeśli zaś idzie o lektury naukowe, to lista inspiracji przedstawia się następująco. Wiadomo, muszę wymienić Richarda Rorty’ego. Ciekawe poglądy, świetny styl, ale także wyborne poczucie humoru. Żaden filozof nie wywołuje u mnie śmiechu tak często jak on. Dalej, Jacques Derrida – jego obsesja, jeśli chodzi o wnikanie w szczegóły. Terry Eagleton napisał kiedyś fajną rzecz o Derridzie. Wielu oskarża francuskiego filozofa o to, że jego niestandardowe interpretacje klasyków filozofii biorą się stąd, iż nie czyta ich tekstów dostatecznie dokładnie. Ale – zdaniem Eagletona – jest raczej odwrotnie. Derrida „stoi na tyle blisko tekstu, skrupulatnie badając jego najbardziej mikroskopijne cechy, że podobnie jak w przypadku obrazu widzianego ze zbyt małej odległości grozi to jego dekompozycją na zbiór kresek i smug”. Latour – bo pokazał mi, że można myśleć o konstruktywizmie inaczej. I wbrew temu, co twierdzą niektórzy, uważam jego styl za całkiem przejrzysty i miły w odbiorze. Mam też słabość do Umberta Eco, choć często się z nim nie zgadzam. Ale prezentuje on uporządkowany sposób myślenia, co sobie cenię.

No i dwa moje stosunkowo niedawne odkrycia: Ian Hacking i Quentin Skinner. Bo zgadzam się niemal ze wszystkimi ich poglądami. Na plus zaliczam im także to, że są filozofami „nudnymi”. W tym sensie, że nie interesuje ich ani wygłaszanie obrazoburczych, radykalnych tez, ani oskarżanie swoich przeciwników intelektualnych na podstawie kilku wyrwanych z kontekstu zdań o niszczenie filozofii czy kultury zachodniej. Zamiast tego powoli przechodzą od jednego szczegółu do następnego. Podoba mi się to.

MW: Wiem, że w ramach pracy nad drugim doktoratem zajmujesz się wpływem neoliberalizmu na nasz język potoczny. Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej na ten temat?

TSM: Inspiracją było dla mnie to, jak często ludzie tacy Balcerowicz, Maziarski czy Friedman albo Hayek odwołują się do wolności. Używają oni tego słowa wręcz obsesyjnie, wystarczy spojrzeć na tytuły książek Friedmana. Wiadomo zaś, że wolność jest dosyć złożonym pojęciem, które w różnych kontekstach może oznaczać różne rzeczy. Jednocześnie jednak sam fakt, że określamy te różne rzeczy przy pomocy tego samego słowa, wywołuje w nas wrażenie, że coś je łączy. I to jest neoliberałom bardzo na rękę, ponieważ wolność kojarzy się w naszej kulturze bardzo pozytywnie. Czyż w związku z tym taki Balcerowicz ze swoim „wolność, wolność, wolność” nie stoi w jednym szeregu z Melem Gibsonem i jego freeeeedom z „Walecznego serca”? Otóż, uważam, że nie. Może słowo, zapomnijmy na chwilę o kwestiach związanych z przekładem, którym się posługują, jest takie samo, ale koncepcja, która za nim stoi, jest inna (pomijam już to, że postać, którą gra Mel Gibson, i cała historia walki Szkotów z Anglikami, jest w rzeczywistości mniej jednoznaczna, niż to przedstawiono w filmie).

Tak więc w doktoracie staram się pokazać, jak neoliberałowie wykorzystują takie piękne słowa jak „wolność”, aby przy ich pomocy przeforsować swoje idee – nie tylko gospodarcze, ale także filozoficzne. Czego by bowiem o neoliberałach nie mówić, to jednak mają dosyć precyzyjne filozoficzne koncepcje wolności, człowieka czy państwa. A że są to koncepcje o niepokojących skutkach, jest już inną sprawą.

MW: Wielokrotnie rozmawialiśmy o książce Piotra Nowaka Hodowanie troglodytów, do której masz bardzo krytyczny stosunek. Nowak dużo pisze o konsekwencjach umasowienia studiów, wypowiadając się, a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie, jako przedstawiciel światłej „elity”, która jest zagrożona przez „inwazję barbarzyńców” (co jest moim zdaniem powrotem dyskursu o motłochu, który napędzał XIX-wieczne krytyki protestów robotniczych). Wspomniany już Andrzej W. Nowak w wywiadzie udzielonym „Praktyce Teoretycznej” powiedział, że uniwersytet jest akceleratorem podziałów klasowych, mając na uwadze głównie zwykłe studia. Zastanawiam się, czy takie książki jak Hodowanie troglodytów nie pogłębiają tego procesu również na obszarze studiów doktoranckich i świata nauki. Czy nie jest tak, że taka konserwatywna krytyka wyklucza z Akademii pewne sposoby myślenia, paradygmaty czy koncepcje uznając, poza merytoryczną dyskusją, jako niegodne, nieinteresujące czy po prostu nie(P)rawdziwe? Co sądzisz na ten temat?

TSM: Zgadzam się z Tobą. U Piotra Nowaka widać postawę elitarystyczną i to w dosyć agresywnym wydaniu. Podobnie jak u Jana Hartmana czy Zbigniewa Mikołejki. Panowie chyba za dużo naczytali się Nietzschego i teraz widzą świat przez pryzmat opozycji „my, mędrcy” kontra hołota, kołtuństwo, głupie masy. Nowak pisze wprost, że brzydzi się ludem, jego prymitywizmem i nieludzkimi związkami z naturą, cokolwiek to ostatnie miałoby znaczyć.

Jeśli chodzi o samo Hodowanie troglodytów, uważam, że jest to książka niebezpieczna. Tak, to prawda, Nowak trafnie rozpoznaje pewne problemy i z całą retoryczną stanowczością przeciwstawia się im– a to może być pociągające. Pisze na przykład o tym, jak niebezpieczne są próby urynkowienia humanistyki. Słuszne obawy? Oczywiście, że tak. Mówi o zawiedzeniu poziomem studentów. Nie czarujmy się, większość z nas, tj. prowadzących zajęcia, ma często podobne odczucia. Sprzeciwia się upadkowi prestiżu humanistyki. Jaki humanista by się z tym nie zgodził? Ja się zgadzam.

Skoro Nowak trafnie rozpoznaje trudności, z którymi się zmagamy, to w czym problem? W tym, gdzie identyfikuje ich źródła, i jak chce im zaradzić. Według niego trzeba odrzucić liberalną poprawność polityczną, lewicowe mrzonki o równości oraz sofistykę akademicką (to ostatnie jest o tyle ironiczne, że według mnie Nowak jest mistrzem w wykorzystywaniu sofistycznych sztuczek). Marzy mu się świat dyscypliny, jasnego podziału na mądrych i głupich, powrotu do Prawdy, do obrony wartości narodowych. W ogóle nie obchodzą go zaś problemy społeczno-ekonomiczne, o których wspomina Andrzej W. Nowak.

Jest w jego książce jeden fragment, który mnie szczególnie denerwuje. Gdy pisze o tym, że dzieciaki uczęszczające do szkoły są pogrążone w nieustannej zabawie, że właściwie można by zlikwidować wakacje, ponieważ te mają sens tylko jako przerwa od pracy, a tej pracy ze strony dzieci w szkole nie ma. I teraz pytanie za sto punktów. Na jakiej podstawie Nowak tak twierdzi? Otóż, na żadnej. Nie przedstawia w swojej książce żadnych badań, żadnego porównania czegokolwiek (liczby lektur, godzin szkolnych, zadań domowych). On po prostu wie i wali swoim krytycznym młotem. A nie, przepraszam, ma jeden „dowód”. Anegdotkę o amerykańskich studentach, którzy pochodzą z bogatych rodzin i wykorzystują pozycję swoich rodziców do szantażowania władz uniwersyteckich. W głowie się to nie mieści! Facet, który tak troskliwie pochyla się nad kulturą narodową i jej upadkiem, gdy zaczyna mówić o polskiej edukacji, jako argument przytacza historyjki z USA. Zapewniam Nowaka, że polscy uczeni, z polskich uniwersytetów, w polskich wydawnictwach, na polskim papierze publikowali teksty na temat problemów naszej edukacji. Może warto by do nich zajrzeć?

Przyznam, że trochę niepokoi mnie fakt, że wielu inteligentnych ludzi nabiera się na książkę Nowaka. Przepraszam, wiem, że sformułowanie „nabiera się” może brzmieć trochę protekcjonalnie. Ale tak to właśnie odbieram. Ludzie chwalą Hodowanie troglodytów, ponieważ – o czym wspomniałem – Nowak dobrze rozpoznaje pewne podstawowe bolączki uniwersytetu w Polsce. Nie można jednak zapominać o gorszej stronie tej książki. O pogardzie dla „ludu”, o złośliwych aluzjach pod adresem koncepcji praw człowieka („retoryka praw człowiek […] zastąpiła zdolność rozumienia siebie” – to cytat z Nowaka), o wygłaszaniu mocnych tez na temat szkolnictwa bez podpierania się jakimkolwiek materiałem empirycznym, o fantazjowaniu na temat poglądów Stanleya Fisha (wszystko to oczywiście w imię prawdy).

Dlatego, jeśli już mamy czytać jakiegoś Nowaka, to niech to będzie Andrzej W. Nowak. Choć wywiad z nim dla Praktyki Teoretycznej, o którym wspomniałeś, jest kilkanaście razy krótszy od Hodowania troglodytów, to bije on tę książkę na głowę pod względem złożoności analizy problemów polskich uniwersytetów.

Dodaj komentarz