Wojny językowe, czyli sukcesy prawicy

Mam trzy refleksje w związku z rozmową w radiu Tok FM, w której Leszek Balcerowicz zrugał Janinę Paradowską za to, że ta śmiała posłużyć się sformułowaniem „umowy śmieciowe”. Pierwsza jest banalna i podzieliło się nią już wiele osób: Balcerowicz jest oderwanym od rzeczywistości neoliberalnym bucem, który nie potrafi zrozumieć, że obchodzenie kodeksu pracy i nieustanne pogarszanie sytuacji pracowników nie jest dobrym pomysłem na rozwój kraju. Druga dotyczy samej Paradowskiej. Szkoda, że większość skupiła się na Balcerowiczu i tak niewielu ludzi zwróciło uwagę na jej zachowanie. A moim zdaniem jest ono znamienne. Jak odpowiedziała dziennikarka na wybuch Szanownego Pana Profesora? Zaczęła się tłumaczyć, że użyła zwrotu „umowy śmieciowe” w cudzysłowie. Niestety, niezdolność do przeciwstawienia się mądrościom Balcerowicza wciąż jest powszechna wśród dziennikarzy.

W tym wpisie chcę się jednak skupić na trzeciej refleksji: nie przestaje mnie zadziwiać, jak bardzo prawicowe środowiska są świadome roli języka w kształtowaniu dyskursu. Jeśli spojrzy się na świat akademii, to tezy o języku wpływającym na postrzeganie świata są zazwyczaj – choć oczywiście nie zawsze – wygłaszane przez ludzi o lewicowych skłonnościach. Jeśli jednak spojrzymy na praktykę polskiego życia publicznego, to prym w konkurencji wyciągania praktycznych wniosków z brania na serio poglądu o twórczej roli języka wiodą przedstawiciele prawicy.

Balcerowicz nie od wczoraj prowadzi krucjatę przeciwko sformułowaniu „umowy śmieciowe”. I robi to, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nawet jeśli osoba mówiąca o umowach śmieciowych definiuje je dokładnie tak samo jak ktoś, kto preferuje frazę „umowa elastyczna”, to tak naprawdę nie zgodność definicji się liczy, ale to, jakie wrażenie wywołują w nas dane słowa. „Elastyczny” z pewnością kojarzy się lepiej niż „śmieciowy”. Zresztą neoliberałowie są mistrzami w ładnym opakowywaniu swoich poglądów i obrzydzaniu przy użyciu języka rzeczy, z którymi się nie zgadzają. Profesor nie jest tu wyjątkiem. Zauważcie, że Balcerowicz nie nazywa określenia „umowy śmieciowe” konkurencyjną, gorszą metaforą w odniesieniu do „umów elastycznych” – nie, zamiast tego naznacza je jako przejaw „języka nienawiści”. Język ten zaś przeciwstawia „normalnej mowie”. Pomyślcie też o tym, jaką ładną funkcję pełni słowo „roszczeniowy” – jeden z ulubionych młotów na przeciwników w repertuarze Balcerowicza i jego kamratów.

Prawica obyczajowa nie zostaje w tyle. Z podziwu godną konsekwencją używa zbitki „ideologia gender”, starając się wytworzyć w umysłach Polaków nierozerwalną więź między słowem „gender” a słowem „ideologia”. Natknąłem się już na kilka inteligentnych osób nieprzejawiających żadnych objawów prawicowego radykalizmu, które posługiwały się tą zbitką słowną. Co pokazuje, że zapuściła ona korzenie w naszej kulturze. Tak samo zresztą jak sformułowanie „poprawność polityczna”, które jest nadużywane nie tylko przez skrajną prawicę – choć w tym przypadku wynika to tyleż z językowej pracy polskich Gowinów, co z roboty wykonanej przez amerykańskich neokonserwatystów. Ostatnio jeden z recenzentów Esensji stwierdził, że John Boyega i Daisy Ridley dostali swoje role w „Przebudzeniu mocy” z powodu poprawności politycznej Disneya. Tak, chodzi o tego samego Boyegę, który właśnie został nominowany przez członków BAFTA w kategorii wschodząca gwiazda, i o tę samą Ridley, której rola wygrywa niemal wszystkie rankingi na ulubioną postać w nowych GW. Wszystko, co miał o nich do powiedzenia szanowny recenzent, to kłujące go w oczy politpoprawne tło ich zaangażowania do filmu. Czytaj: zostali zatrudnieni nie dlatego, że dobrze wypadli na przesłuchaniach, nie dlatego, że w społeczeństwie, w którym żyją czarnoskórzy i kobiety, istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że niektórzy z nich od czasu do czasu załapią się na główne role w filmie. Nie, dostali je z powodu „poprawności politycznej”, czyli z powodów ideologicznych. Sformułowanie „poprawność polityczna” jest sprytnie wymyślone, ponieważ spycha do defensywy i każe się tłumaczyć za każdym razem, kiedy ktoś inny niż biały facet dostaje jakąś rolę czy wyróżnienie. W „Nowej nadziei” są sami biali ludzie? Nie mamy żadnych przesłanek, aby podejrzewać, że dostali swoje role z powodów innych niż ich umiejętności aktorskie. Pojawia się czarnoskóry? „Wiecie, rozumiecie, nie jestem rasistą, co to to nie, ale wszyscy słyszeliśmy o politycznej poprawności, czy zatem nie jest tak, że to z jej powodu aktor dostał tę rolę?” Białość i męskość są przezroczyste i nie wymagają wytłumaczenie. Kobiecość i nie-białość od razu, dzięki sformułowaniu „polityczna poprawność”, można sproblematyzować.

Powiecie, że polscy lewicowcy też próbują wpływać na język. Jasne, ale ich wyniki są mizerne w porównaniu z prawicą. „Patriarchat” jest słowem daleko mniej popularnym niż frazy „polityczna poprawność” czy „ideologia gender”. „Prawak” zdecydowanie przegrywa pod względem internetowych użyć z „lewakiem” (Word podkreśla mi „prawaka” jako błąd, co znaczy, że nie zna tego słowa – w przeciwieństwie do „lewaka”). „Roszczeniowość” i „interwencjonizm” zyskały mocno negatywne konotacje. Przeforsowanie sformułowania „umowy śmieciowe” jest jednym z niewielu sukcesów lewicy. A i w tym przypadku trudno raczej mówić o celowym działaniu z jej strony, jest to raczej fortunny zbieg okoliczności. Można  do tego dorzucić jeszcze skromne osiągnięcie feministek polegające na zwiększeniu częstotliwości użycia żeńskich nazw zawodów.

Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że prawicowcy ciągle oskarżają ludzi lewicy o „manipulowanie językiem”, przyrównując ich do marksistowskich ideologów. Drodzy, polska lewica pod względem umiejętności wpływania na język jest jeszcze w przedszkolu. A wy dawno zrobiliście habilitację w tej dziedzinie.

22 komentarze

  1. Rozdźwięk pomiędzy świadomością językową „świata akademii” oraz
    „praktyką polskiego życia publicznego” jest akurat oczywisty; to życie
    publiczne generuje problem, który środowiska akademickie usiłują
    pojąć, opisać i unaocznić. Ich zadanie jest trudniejsze, toteż siła przebicia
    jest znacznie mniejsza, bo wnikliwa refleksja musi być mniej popularna
    niż bezmyślne wykrzykiwanie modnych sloganów.
    Ośmielam się nawet twierdzić, że badacz języka jest lewicowy niejako a priori. 😉

    Inna rzecz, nie spotkałem jeszcze działacza lewicowego, który by mnie
    uwiódł intelektem. Może dlatego, że większość z nich posiada tytuły
    naukowe i mam przez to za duże oczekiwania.

    Wreszcie, muszę stwierdzić, że Twój tekst także nie jest niewinny:
    używasz określenia „prawica”, jak, nie przymierzając, Agnosiewicz
    słowa „postmodernizm”, ujednolicając tym samym wszystkie dyskursy
    prawicowe w kraju. Tymczasem nie w każdym środowisku stosunek
    do Balcerowicza jest taki sam.

    Jeszcze jedna rzecz mi się wydaje dyskusyjna: fakt, że przeciwnicy
    tzw. „gender studies” nie mają na ten temat zbyt wielkiego pojęcia,
    zarówno politycy, jak i prości obywatele, to jedna sprawa. Osobną
    sprawą jest zaś ideologiczny aspekt tej dziedziny badań. Istotnie, podobnie
    jak studia postkolonialne czy feministyczne, tak i studia nad kulturowymi
    uwarunkowaniami płci prowadzić mają w założeniu do przemian społecznych.

    Pozdrawiam,

    • „używasz określenia „prawica”, jak, nie przymierzając, Agnosiewicz
      słowa „postmodernizm”, ujednolicając tym samym wszystkie dyskursy
      prawicowe w kraju”

      W przeciwieństwie do Agnosiewicza podaję przykłady rzeczywistych poglądów ludzi prawicy. Balcerowicz naprawdę powiedział, że „umowy śmieciowe” są przejawem mowy nienawiści, Gowinowcy naprawdę używają zbitki „ideologia gender”, amerykańscy neokonserwatyści naprawdę rozpropagowali frazę „polityczna poprawność”. W dodatku oddzielam prawicę ekonomiczną od prawicy obyczajowej. A w stosunku do tej drugiej nieustanie podkreślam, że chodzi o jej radykalny odłam. Musimy więc mówić o jakimś innym Agnosiewiczu, bo ten, którego znam, nie robi takich rzeczy. 🙂

      „Istotnie, podobnie jak studia postkolonialne czy feministyczne, tak i studia nad kulturowymi
      uwarunkowaniami płci prowadzić mają w założeniu do przemian społecznych.”

      To zależy – czym innym studia gender a czym innym polityczne inicjatywy inspirowane genderowymi przekonaniami. I jasne, istnieje tu relacja między jednym i drugim. Tak samo jak istnieje relacja między lekcjami historii w Polsce a inicjatywami patriotycznymi. Nie słyszałem jednak, aby ludzie, którzy mówią o ideologii gender, mówili o ideologii historii. Dla mnie sprawa jest prosta: albo nazywasz ideologią wszystkie inicjatywy wpływające na światopogląd szerszych grup społecznych, albo nie nazywasz tak żadnej z nich. Niestety, osoby promujące zbitkę „ideologia gender” zazwyczaj przez ideologię rozumieją coś, co sprzeciwia się naturalnemu stanowi rzeczy, coś, co chce go zakłamać. „Ideologia gender” znaczy tyle, co „kłamliwe przekonania pragnące zburzyć naturalny porządek społeczny”.

  2. Przyznaję, w kontekście niejednokrotnie omawianych tutaj występków
    Agnosiewicza, moje przywołanie tej postaci mogło stanowić retorykę
    odrobinę dla Ciebie dotkliwą. 😉
    Jednakże pod słowem „prawicowcy” kryje się trochę więcej niż to,
    co wymieniłeś. I tak na przykład JKM oddziela kilka aspektów działalności
    Balcerowicza, zaś Braun uważa go za socjalistę, który zmienił poglądy,
    kiedy się to okazało korzystne. Tak czy inaczej, po lekturze Twojego
    wpisu niektórzy przedstawiciele tego światopoglądu mają prawo czuć
    się niesłusznie wrzuceni do jednego worka z profesorem.

    Ja zamiast zajmować stanowisko, wolę sproblematyzować zagadnienie;
    nie uznaję czegoś takiego, jak słuszność któregokolwiek z dyskursów,
    uznaję jedynie ich współistnienie, jak w powieści. Moim zdaniem tekst,
    który przechyla się w jedną stronę, traci na jakości – i dokładnie to samo
    powiedziałbym o powieści.

    Co do zlepku „ideologia gender” – mnie też takie sformułowanie nie przekonuje,
    wręcz przeciwnie, szczególnie w zastosowaniu ignorantów, przypisujących
    tej multidyscyplinarnej dziedzinie badań tak negatywny koloryt.

    Fakty są takie: ustalenia – nie tylko „przekonania” – pewnego grona badaczy,
    zarówno na polu psychoanalizy, antropologii czy literaturoznawstwa,
    rzeczywiście burzą (niekoniecznie „pragną” burzyć) porządek zastany
    (niekoniecznie „naturalny”), lecz są to ustalenia poparte sumiennymi
    badaniami, więc nie ma o czym mówić.
    Zamiast więc dyskutować nad słusznością i etyką pracy szeregu specjalistów
    z różnych dziedzin, jak ma to miejsce u nas, należałoby rozważać,
    jak potraktować płynące z ich ustaleń implikacje – tu się pewnie zgadzamy.
    Ja traktuję ideologię raczej neutralnie (nie zważając na wydźwięk, jakiego
    słowo to nabrało w tym kuriozalnym zlepku), i odróżniam ideologiczne,
    wybiórcze odczytanie historii, od ogólnej ideologii postępowej, jaka
    prześwieca implicytnie z badań nad tożsamością płciową.
    Różnica jest taka, że pierwsza praktyka jest z góry zakłamana, nierzadko
    cyniczna, i czysto użytkowa. Druga zaś rozbija podmiot na części,
    wprowadza nowe wątpliwości względem pojęć z pozoru oczywistych,
    jest więc konstruktywna w swoim dekonstrukcyjnym podejściu.
    Tu się zatrzymuję, bo zaraz wyjdzie komentarz dłuższy od wpisu. 😉

  3. ” Braun uważa go za socjalistę, który zmienił poglądy, kiedy się to okazało korzystne”

    Braun uważa też, że Rycerze Jedi są bezpieką – wybacz, ale trudno mi brać jego opinie na poważnie. 🙂 Tak samo z Korwinem, który swego czasu lubił powtarzać, że Obama w normalnym kraju byłby co najwyżej nadzorcą plantacji bawełny – a to i tak jedna z mniejszych głupot, jakie zdarzyło my się powiedzieć.

    Co do ideologii, to generalnie zgoda. 🙂

  4. O, widzę, że także zapoznałeś się z jego analizą SW.
    Mnie tam się podobała. Jak ktoś widzi analogie, to niech
    je wskazuje, najwyżej narazi się na czyjąś krytykę.
    Jest tak samo, jak ze wszystkim: schemat jest prawidłowy,
    sporna jest jedynie kwestia oceny.
    Bardziej martwi mnie w tym wszystkim konkluzja, że sztuka
    nie jest wolna od polityki. Właśnie pomyślałem, że nawet
    najdoskonalsza sztuka dekadentyzmu, jaką jest „Salome”,
    niesie ze sobą olbrzymi ładunek polityczny. Na szczęście
    na pierwszym miejscu jest oszołamiająco piękna – a to jest
    najważniejsze.

    W każdym razie, nie traktując poważnie dwóch zawodników, mających
    największy wpływ na współczesną młodzież antysystemową,
    narażasz się na ten sam błąd, który popełniały przez długi
    czas zarówno media, jak i większość przedstawicieli lewej
    strony. Ignorowanie ich to niedostrzeganie olbrzymiego
    grona osób, które za nimi stoją.

    Przeczytałem dziś w książce „Barthes o sobie samym” taką
    ładną definicję „bzdury”: pestka, której nie da się rozgryźć,
    nie da się jej rozbić, zdekonstruować.

    • Nie traktuję ich poważnie w takim sensie, że uważam dużą część ich poglądów za obłąkaną, a nie w tym sensie, że nie biorę pod uwagę oddźwięku, jakim cieszą się te poglądy.

  5. W kontekście polskiej polityki, nasuwa się parafraza:
    Nazywać Korwina obłąkanym, to jak wlepiać na wyścigach mandaty za prędkość.

    Jest on tym, czym Don Juan dla dworu w epoce Moliera: to bestia, jaką wyhodowała
    polska scena polityczna. Owszem, „trolluje” nieustannie – nie bardziej niż inni.
    Naturalnie, Kaliban opinii publicznej nie ma ochoty przeglądać się w tym zwierciadle.
    Ale kiedy nie zgadzam się z nim np. odnośnie do edukacji, nie twierdzę, że ma obłąkane
    poglądy, tylko inną wizję świata.

  6. „Ale kiedy nie zgadzam się z nim np. odnośnie do edukacji, nie twierdzę, że ma obłąkane
    poglądy, tylko inną wizję świata.”

    Polityka ma to do siebie, że dotyczy wartości. A gdy idzie o wartości, nie da się uciec od opowiadania się „za” i „przeciw”. Oczywiście, można swój sprzeciw wobec innych poglądów wyrażać delikatnie, mówiąc właśnie, że ma się „inną” wizję, ale przecież to nie jest do końca szczere. Zawsze, kiedy wyznajemy jakiś pogląd, uważamy go nie tylko za inny, ale również za lepszy od poglądów konkurencyjnych, w przeciwnym wypadku, po co byśmy go wyznali? Nie ma sensu mówić: „W sprawie X uważam, że Y, ale jednocześnie sądzę, że Y jest tak samo dobre jak Z i P” („Uważam, że należy zakazać alkoholu do 18 roku życia, ale jednocześnie sądzę, że jest to pogląd tak samo dobry jak twierdzenie, że w ogóle nie należny zakazywać spożycia alkoholu”). .

    „W kontekście polskiej polityki, nasuwa się parafraza: Nazywać Korwina obłąkanym, to jak wlepiać na wyścigach mandaty za prędkość”

    To jest dla mnie nazbyt cyniczne podejście do sprawy bo sugeruje, że w polskiej polityce jest normą twierdzenie, że kobiety są gorsze intelektualnie od mężczyzn albo pogarda dla osób niepełnosprawnych.

  7. Od końca:

    Przypisywanie mu tych opinii jest nieprawdopodobnym komunałem.
    Faktem jest, że swoje twierdzenia wypowiada w sposób dla wszystkich
    bulwersujący – taki jest jego cel – kiedy jednak mówi o kobietach, mówi
    o statystykach dotyczących IQ, i na dodatek sam podkreśla, że to o niczym
    nie świadczy. Analizując wypowiedź rzetelnie, nie sposób dojść do wniosku,
    że „kobiety są gorsze intelektualnie…” Po prostu wnioski wyprowadzone
    z pewnych kryteriów podporządkowuje swojej patriarchalnej wizji świata.

    To o niepełnosprawnych to już zupełnie niedorzeczne nieporozumienie,
    ale rzeczywiście, jedno jest pewne: Korwin wszystkich wkurza, do tego
    stopnia, że pozostaje jedynie nazwać go faszystą, co wszyscy czynią unisono.

    Co do początku Twojej wypowiedzi, uważam wręcz przeciwnie;
    wszystko, co wziąłeś w nawias, jako pozbawione sensu, jest według mnie
    jedynym uczciwym podejściem do sprawy. Dyskurs jest wprawdzie
    heterogeniczny – w sensie Bachtinowskim – ale poszczególnych
    jego poziomów nie da się rozdzielić, ani tym bardziej wartościować.
    Dlatego traktuję na równych prawach głupotę obu stron.
    Kiedy więc mówię, że nie zgadzam się z Korwinową wizją edukacji,
    (a chodzi, co ciekawe, o obecność niepełnosprawnych w szkołach
    publicznych), to mam na myśli, że wierzę w sens ich obecności,
    bo w tej koegzystencji pozostali uczniowie rozwijają nowe zdolności
    socjalne, pomagając jednocześnie tym, którzy pomocy potrzebują.
    Podkreślam: „wierzę”. W efekcie bowiem konfrontacja wizji mojej i Korwina
    nie jest konfrontacją dwóch racji, tylko dwóch zabobonów.
    Nie, żaden nie ma racji, bo nie ma tu żadnej racji. To nawet nie jest cynizm,
    który poczytałbym sobie jako komplement, tylko uczciwy sceptycyzm.

    • „kiedy jednak mówi o kobietach, mówi o statystykach dotyczących IQ, i na dodatek sam podkreśla, że to o niczym nie świadczy.”

      Przecież te rzekome statystyki to są bzdury. Sprowadzają się do ulubionych przykładów Korwina – a że to w setce najlepszych szachistów nie ma kobiet, a że kobiety miały mniejszy wkład w rozwój nauki itd. Równie dobrze mógłby udowadniać, że czarnoskórzy są statystycznie rzecz biorąc gorszymi politykami, bo jak dotąd tylko jeden z nich był prezydentem USA.

      Gdyby Korwin naprawdę interesował się wynikami testów IQ, to wiedziałby, że według najnowszych badań Jamesa Flynna kobiety lekko przewyższają mężczyzn. Pomijam już to, że przejście od tekstów IQ do inteligencji jest problematyczne (moim zdaniem bardzo problematyczne), ba, same te testy budzą wątpliwości, ale skoro Korwin tak lubi „statystyki dotyczące IQ”, to czekam aż zacznie opowiadać, że mężczyźni są mniej inteligentni od kobiet.

      „W efekcie bowiem konfrontacja wizji mojej i Korwina nie jest konfrontacją dwóch racji, tylko dwóch zabobonów.”

      A czy ta wizja świata, według której nie ma starcia dwóch racji, jest tylko starcie dwóch zabobonów, sama jest racją czy tylko zabobonem?

  8. Po pierwsze: zapomniałem dodać, że te wypowiedzi oparte
    na statystykach nie wytrzymują analizy; miałem podkreślić
    niejednoznaczność inteligencji, o której on zresztą też mówi,
    nie podając wszelako źródeł swoich światłych ustaleń;
    chciałem także dopisać, że sam gotów jestem podjąć się
    rozebrania tych twierdzeń na części, co nie jest równoznaczne
    z przypisaniem JKM deprecjonowania kobiet.
    Daleko jest bowiem od rzetelnej analizy i – w konsekwencji
    – obalenia spójności wypowiedzi Korwina, do stwierdzenia,
    jakoby wg niego „kobiety był intelektualnie gorsze”.
    Ten argument jest inwalidą.
    Prawie każdy dziennikarz zadaje Korwinowi pytanie
    o tę kwestię, konsekwentnie ignorując cały kontekst wypowiedzi.
    Sam dopiero teraz uzasadniłeś merytorycznie swoją krytykę.

    Co do ostatniego, skoro tak stawiasz sprawę (bardziej retorycznie
    się nie da), to oczywiście – racją. W wątpliwościach się nie mylę.
    Trzeba umieć nie wiedzieć.

    • Ale przecież koniec końców Krowin twierdzi, że kobiety są intelektualnie gorsze. A to że chodzi mu o to, że statystycznie gorsze a nie że każda dowolna kobieta jest głupsza od każdego dowolnego mężczyzny niewiele zmienia, bo istota pozostaje taka sama: (1) oba twierdzenia są fałszywe, (2) oba z powodzeniem można potraktować jako obraźliwe wobec kobiet. Zresztą wystarczy zauważyć, że Korwin z tych swoich statystycznych „danych” potrafi wyciągać ogólne wnioski: na przykład postuluje odebranie WSZYSTKIM kobietom prawa głosu w wyborach.

      Powiedz, gdybym Ci odebrał np. prawo do publicznego wypowiadania się, bo miałbym rzekome badania, z których wynika, że co prawda nie brak inteligentnych Karolów, ale statystycznie rzecz biorąc Karolowie są mniej inteligentni od innych ludzi, to miałoby dla Ciebie znaczenie subtelne rozróżnienie między nieprawdziwym twierdzeniem, że każdy Karol jest głupi a równie nieprawdziwym twierdzeniem, że statystyczny Karol jest mniej inteligentny niż inni ludzie? Czy upierałbyś się, że nie ma tu mowy o „deprecjonowaniu Karolów”, bo przecież mowa tylko o statystycznych Karolach? Czy może jednak skupiłbyś się na tym, że ktoś na podstawie idiotycznego założenia próbuje Ci odebrać prawo do wypowiadania się?

      „Co do ostatniego, skoro tak stawiasz sprawę (bardziej retorycznie
      się nie da), to oczywiście – racją.”

      Dlaczego retorycznie? Ja tylko pokazuję, że nie da się na dłuższą metę utrzymać tego radykalnego pluralizmu, za którym się opowiadasz. Musisz w pewnym momencie powiedzieć: Tak, opowiadam się za X i uważam, że ci, którzy głoszą nie-X nie tylko mają inne poglądy, ale mają gorsze poglądy niż ja. W twoim wypadku opowiadasz się za poglądem, że „wizja twoja i Korwina nie jest konfrontacją dwóch racji, tylko dwóch zabobonów” i uważasz pogląd przeciwny za błędny.

  9. Środek mi się podoba, bo stawia mnie personalnie przed realnym problemem.
    Otóż rozumowanie tego typu sprowadza się do naszego pojęcia stereotypów.
    Najgorsze w stereotypach jest to, że chociaż są idiotyczne, to są zarazem
    uzasadnione. W naturze taki stereotyp stosuje np. ćma: księżyc służy jej do
    nawigacji – a świeczka do samospalenia.
    Nie widzę powodów żeby dyskryminować kobiety w prawach wyborczych;
    prawa wyborcze należałoby odebrać wszystkim 😉

    Żartuję, nie mogłem się powstrzymać. Ale tak szczerze, gdybym nawet był
    tym jednym lepszym Karolem, a statystyczny Karol reprezentowałby sobą
    poziom publicznej debaty w Polsce, byłbym wdzięczny za nakaz milczenia.

    Wracając do Korwina, trudno (mi) jest osądzić, jak rozumieć Twój wniosek,
    że „jednak gorsze” (wg niego), skoro on sam nie mówi tego eksplicytnie,
    ponieważ nie bardzo mi się podoba sama opozycja „lepsze/gorsze”.

    Dwie rzeczy do ostatniego akapitu:

    1) „Musisz w pewnym momencie powiedzieć…”

    Istotnie, jeszcze jakiś czas temu mówiłem – później wyrosłem.

    2) Ironią jest fakt, że (nie po raz pierwszy) tłumaczę się z wątpliwości.

    Pewien niemiecki doktor, przekroczywszy granice ludzkiej wiedzy,
    stwierdził, że jest imbecylem. Ja nie posiadłem setnej części jego wiedzy,
    i jeśli chciałbym być naprawdę uczciwy, powinienem milczeć.
    Najlepsze jest jednak w tej przypowieści to, że przychodzi do niego
    pewnego razu trącący siarką koleś, i składa mu propozycję.
    To schemat wyjścia z anomii w stronę matrixa pewności;
    tak zwana głupota.

  10. PS Tak dla moderacji: mam nadzieję, że Cię jeszcze nie męczę;
    mnie ta rozmowa sprawia pewną przyjemność, ale zdaję sobie
    sprawę, że ktoś może nie mieć czasu. Ponadto, przyznaję, w tej
    kosmicznej niepewności jestem mocno oszańcowany.

  11. Panowie ze sobą rozmawiają? Rozumiem, że nie jest to jeszcze karalne, ale karygodne to już chyba (w percepcji „majnstrimu”) powoli zaczyna być? Gratuluję odwagi.

    A wracając do tematu zawłaszczania języka poprzez środowiska, hm, prawicowe. Cofnijmy się. Koniec lat sześćdziesiątych i wczesne siedemdziesiąte. Odkopując ówczesną publicystykę (ograniczę się do obszarów francusko- i niemieckojęzycznych) odnajdujemy lustrzane odbicie tego zjawiska. Z ideologicznym odwróceniem igły kompasu.
    Wydaje się, że język podąża za dynamiką społeczną. Najbardziej dynamiczna narracja pociąga za sobą jednostki aktywne słowotwórczo z jednej, a masy, gotowe bezrefleksyjnie przejmować i powielać, z drugiej strony. .
    System rozwija swoją własną dynamikę. Narracja lewicowego buntu wyczerpała się (po około 15 latach językowej ekspansji) sama z siebie. Nie ma widocznego powodu aby teraz miało być inaczej.

  12. „Narracja lewicowego buntu wyczerpała się (po około 15 latach językowej ekspansji) sama z siebie.”

    Przyznam, że ja nie do końca przyjmuję tezę o wyczerpywaniu się albo powstawaniu narracji „samych z siebie”. Na przykład neoliberalna narracja Balcerowicza moim zdaniem ani nie powstała sama z siebie ani nie jest podtrzymywana tylko swoją własną dynamiką. Dość powiedzieć, że od czasu, gdy zapanowała w latach 80., pewna grupa społeczeństwa niezmiernie się wzbogaciła kosztem reszty. Istnieją bardzo konkretne osoby, w których interesie jest powtarzanie, że „elastyczność” jest super, „wolny rynek” jest jeszcze bardziej super, jak ktoś jest biedny, to pewnie jest leniwym roszczeniowcem itd.

  13. TSM: O ile pamiętam, o to się od początku rozchodzi;
    ja się upieram, że każdy dyskurs, w tym Twój metadyskurs, jest w coś uwikłany
    (ideologie, interesy), i wyrażam niepokój, że „Teksty w działaniu” zawierają
    w sobie pewną stronniczość, nawet jeśli z pewnymi stanowiskami się zgadzam.
    Oczywiście, w pewnym sensie nie da się tego uniknąć, szczególnie kiedy kieruje
    autorem projekt etyczny – ja jednak postuluję maksymalną redukcję zaangażowania
    autora na rzecz ukazania dyskursów nagich i skrzyżowanych, jak to robi powieść.

    Ponadto, z przykrością stwierdzam, że mówi się tu o rzeczach, o których dawno
    już u siebie pisałem. Widać sprawy aktualne mają większe wzięcie niż literatura.

    Opisana przez Telemacha „narracja lewicowego buntu”, tak samo jak dzisiejsze
    korwinizmy, jest światłem w oczy troglodytów. Dokładnie tak działał marksistowski
    opis procesów społecznych, odkryty przez Winstona Smitha w „Roku 1984”;
    jest to opis trafny i w gruncie rzeczy zgodny z prawdą, przede wszystkim zaś
    stanowi on rewelację i olśnienie dla bohatera, w którym tli się bunt. Jednak tekst
    ten okazuje się być preparatem, i sam jego autor mówi, że sprawdza się jako opis,
    ale jego postulaty to wierutne bzdury.

    Zgodnie z moją etyką, nie pozwolę tu sobie na żadną konkluzję, bo mnie jest
    wszystko jedno.

  14. „ja się upieram, że każdy dyskurs, w tym Twój metadyskurs, jest w coś uwikłany
    (ideologie, interesy), i wyrażam niepokój, że „Teksty w działaniu” zawierają
    w sobie pewną stronniczość”

    No ale skoro uważasz, że każdy dyskurs jest uwikłany w interesy, to czemu wyrażasz niepokój, że „Teksty w działaniu są stronnicze”? Z konieczności muszą być stronnicze. 🙂

  15. Zabiegam o tyle niewinności w tekście, ile da się wydobyć z języka.

    Żaden tekst nie uniknie uwikłania w teksty, dlatego zresztą tekst nazywa się „tekstem”,
    czyli „tkaniną”. Niemniej jednak, stopień skażenia tekstu skończonym punktem widzenia
    może zostać zredukowany. Zazwyczaj podoba mi się tutejsza analiza dyskursu, bo wolna
    jest/była od politycznego brudu i prywatnych zapatrywań. Wówczas jest/było elegancko.
    I jeśli się czepiam, to tych pojedynczych sformułowań, gdzie autor ujawnia swoje poglądy,
    które w gruncie rzeczy nikogo nie obchodzą. Wygląda to tak, jakbyś przewidując ciemnotę
    czytelnika, próbował dać mu jakieś wyborcze wskazówki. Tymczasem dać należy tekst,
    i niech czytelnik sam się głowi.

    A tak w ogóle, przeczytałem całą tę dyskusję od początku, i już sie trochę pogubiłem.

    • ” Zazwyczaj podoba mi się tutejsza analiza dyskursu, bo wolna
      jest/była od politycznego brudu i prywatnych zapatrywań”

      Zapewniam Cię, że żaden tekst na tym blogu nie jest od tego wolny. Najprawdopodobniej po prostu z większością rzeczy się zgadzałeś albo przynajmniej nie wywoływały w Tobie większego sprzeciwu, więc opinie w nich wyrażane były dla Ciebie „przezroczyste”. W kilku ostatnich tekstach wyraziłem zaś poglądy, z którymi wyraźnie się nie zgadzasz (większość krąży wokół poprawności politycznej), więc ich poglądowość rzuca Ci się w oczy.

      Osoby, które na przykład uważają, że postmodernizm to samo zło, powiedziałyby zapewne, że wczesne teksty na tym blogu są przeniknięte stronniczymi uwagami na temat postmodernizmu.

Dodaj komentarz