Druga część rozmowy z Michałem Wróblewskim

TSM: Zmieńmy temat. Gramsci to nie jedyny przedmiot Twoich zainteresowań. Jak niemal każdy toruński konstruktywista zajmujesz się Brunonem Latourem i teorią aktora-sieci. Mógłbyś powiedzieć, do czego wykorzystujesz narzędzia teoretyczne, które zapewnia to podejście?

MW: Wśród moich zainteresowań znajduje się również socjologia medycyny, a ściślej rzecz biorąc zjawisko biomedykalizacji. Najprościej rzecz ujmując, biomedykalizacja polega na tym, że coś, co wcześniej nie było postrzegane jak choroba, staje się elementem dyskursu medycznego. W latach 60. i 70. sądzono, że za tę ekspansję medycyny na obszar życia codziennego odpowiedzialni są głównie lekarze. Dziś uważa się, że jest to bardziej kompleksowy proces, związany z działaniem organizacji pozarządowych, mediów czy koncernów farmaceutycznych.

W swoich badaniach biomedykalizacji rzeczywiście wykorzystuję teorię aktora-sieci. Dzięki niej ten proces „produkowania” kolejnych problemów medycznych może być ujmowany jako coś heterogenicznego, odbywającego się na kilku połączonych ze sobą obszarach. ANT wyczula tym samym na pewne drobne szczegóły, elementy sieci, używając języka tego paradygmatu, które sprawiają, że medycyna funkcjonuje tak a nie inaczej. Podam pewien przykład. Jednym z kluczowych elementów systemu medycznego są klasyfikacje chorób i standardy diagnostyczne. Lekarze muszą wiedzieć, jakich objawów powinni szukać u swoich pacjentów, aby orzec, czy ktoś jest chory, czy nie. W dziedzinie psychiatrii takim narzędziem jest podręcznik diagnostyczny DSM wydawany przez Amerykańskie Stowarzyszenie Psychiatryczne. DSM publikowany jest od lat 50. XX wieku i okazuje się, że każda kolejna edycja zawierała więcej jednostek diagnostycznych, a definicje niektórych zaburzeń były rozszerzane, co zwiększało liczbę stawianych diagnoz. Z punktu widzenia socjologii medycyny DSM działa jako jeden z mechanizmów medykalizacyjnych, to znaczy przyczynia się do tego, że coraz więcej zachowań może być ujmowanych jako problem ze zdrowiem. ANT, ze swoim postulatem analizowania czynników pozaludzkich, pozwala dostrzec, że coś takiego jak książka zawierająca opis zaburzeń psychicznych może odgrywać ważną rolę w pewnych procesach społecznych.

Teoria aktora-sieci umożliwia ponadto badanie kluczowego czynnika w rozwoju współczesnej medycyny, a mianowicie technologii biomedycznych. Jak wiemy, ANT i wyrosłe z niej studia nad nauką i technologią skupiają swoją uwagę na praktykach wytwarzania wiedzy jako na jednym z kluczowych źródeł zmian społecznych. W przypadku interesującego mnie problemu, nie da się, jak sądzę, odpowiednio podejść do problemu biomedykalizacji bez tego typu perspektywy. Znów podam pewien przykład. Socjologowie medycyny od lat piszą o tym, że zdrowie i choroba uległy procesowi konsumeryzacji. Pacjent stał się biorcą usług świadczonych przez podmioty prywatne, a dbanie o zdrowie stało się elementem konsumpcyjnego stylu życia (zdrowa żywność, aktywność sportowa itd.). Nie miałoby to jednakże miejsca, gdyby nowoczesne technologie nie wyposażały podmioty społeczne w odpowiednie narzędzia, które umożliwiają tego typu praktyki. Tutaj dobrym przykładem są testy genetyczne. Ktoś, kto jest zainteresowany stanem swojego genomu, może zakupić taki test w jednej z wielu firm działających na świecie i dowiedzieć się, czy ma predyspozycję do zachorowania na jakąś chorobę. Tego typu informacja nie ma zbyt wielkiej wartości z punktu widzenia medycyny. Jest to praktyka czysto konsumpcyjna, wyrosła z dominującej obecnie ideologii zdrowia, która rodzi potrzeby nieustannego monitorowania stanu swojego organizmu. Według mnie teoria aktora-sieci oraz studia nad nauką i technologią pomagają docenić, jak ważny jest ten czynnik technologiczny, jak cenne jest przyjrzenie się, w jaki sposób owe innowacje w dziedzinie biotechnologii rzeczywiście działają.

TSM: Wiem, że ten rodzaj dociekań, który proponujesz, prowadzi często do nieporozumień. Niektórym wydaje się, że unieważniasz pewne części medycyny – traktując lekarzy, choroby czy leki jako „tylko” konstrukty. Znowu wracamy do problemu, o którym rozmawiałem już z Michałem Rydlewskim – do obaw ludzi, którzy nie rozumieją podejścia konstruktywistycznego. Jak Ty byś się do tego ustosunkował w związku z działką, którą się zajmujesz?

MW: W swoich badaniach nad biomedykalizacją zajmuje się głównie zaburzeniem ADHD. Interesuje mnie to, jacy aktorzy i jakie procesy sprawiły, że coś takiego jak nadpobudliwość uzyskało status problemu biomedycznego, to znaczy stało się przedmiotem praktyk lekarzy i instytucji zajmujących się zdrowiem oraz zostało umieszczone w kontekście wiedzy biologicznej. I tutaj pojawia się problem, o który pytasz. Jeżeli ADHD to wytwór różnych dyskursów, to czy coś takiego w ogóle istnieje? Do tego dochodzi jeszcze rozpowszechnione w wiedzy potocznej przekonanie o złych koncernach, które produkują choroby, żeby zarobić górę pieniędzy. I tak cały złożony problem biomedykalizacji zostaje w zasadzie sprowadzony do prostej dychotomii: z jednej strony naiwny realizm („choroby istnieją bo mają podłoże organiczne”), z drugiej „ludowy” konstruktywizm („choroby są wymyślone”). Rzecz oczywiście nie przedstawia się tak prosto. Żeby coś było chorobą musi zostać „wplecione” w cały szereg różnych sieci. Jednym z nieoczywistych przykładów są tzw. ruchy pacjenckie, które niekiedy inicjują debatę naukowo-medyczną na temat danej choroby, wprowadzając tym samym określone zaburzenie w obręb dyskursu medycznego. Bez tego typu orzecznictwa choroba jest mniej zobiektywizowana, a tym samym, że się tak wyrażę, mniej istnieje. Z drugiej jednakże strony chorób nie można sprowadzić tylko i wyłącznie do instytucji czy dyskursów. Coś się musi rzeczywiście dziać z ludzkim organizmem czy jego zachowaniem, abyśmy mogli w ogóle rozpatrywać dane zjawisko pod kątem medycznym. W tym sensie, moim zdaniem, nie można skonstruować choroby z „niczego”, nie da się jej po prostu arbitralnie wymyślić. Niech ktoś spróbuje przekonać rodziców dziecka cierpiącego na ADHD, że problemy ich pociechy są czymś sztucznie wymyślonym przez lekarzy i koncerny farmaceutyczne.

Inna kwestia dotyczy problemów metodologicznych. Uważam, że konstruktywizm społeczny myli się, jeżeli idzie o charakter różnych zjawisk, w tym chorób. Za bardziej płodne poznawczo uważam podejście postkonstruktywistyczne, które podziela m.in. Latour. Perspektywa konstruktywizmu społecznego może zwrócić uwagę na rolę norm społecznych czy przypisywanych przez podmiot subiektywnych znaczeń, które mają swoje źródło w dominującej kulturze. I w tym sensie możemy mówić np. o ADHD jako o konstrukcie kulturowym i, starając się wyjaśnić ten fenomen, wymienić takie elementy jak rozpad tradycyjnego modelu rodziny, przyspieszenie informacyjne czy pojawienie się nowych mediów. Dla mnie jednakże jest to model uproszczony. O wiele ciekawsze jest pokazanie, jak ADHD modelowane jest przez pryzmat dominującej wiedzy biomedycznej (z jej instrumentami i praktykami laboratoryjnymi), jaki wpływ na wzrost zachorowań mają dominujące narzędzia klasyfikacji (wspomniany już wcześniej DSM) czy sposoby zbierania danych epidemiologicznych. Na te kwestie konstruktywizm społeczny nie zwraca uwagi, gdyż nie są one bezpośrednio powiązane z normami społecznymi czy znaczeniami kulturowymi. Chociaż nie jestem antykonstruktywistą społecznym, to jednak uważam, że czasami, w konkretnych badaniach, taka perspektywa może niepotrzebne zawężać nam obszar tego, co interesujące.

TSM: Latoura i w ogóle teorię aktora-sieci oskarża się często o to, że nie nadaje się do badania polityki czy relacji władzy. Jako człowiek, który napisał książkę o Gramscim, czyli myślicielu na wskroś politycznym – jakie jest Twoje zdanie w tej kwestii?

MW: Od dłuższego czasu zastanawiam się nad tym, jak na gruncie teorii aktora-sieci (ANT) oraz studiów nad nauką i technologią (STS) można ufundować ciekawą refleksję na temat władzy, dominacji, przemocy i antagonizmów. Jestem świadom, że w ramach STS-ów toczy się debata na ten temat, również dotycząca problemu neoliberalizmu czy roli nowych technologii w tworzeniu asymetrii. O wiele ciekawsze od Latoura wydają się być prace Sheily Jasanoff, które zresztą posługują się także Gramsciańskim pojęciem hegemonii. Jasanoff wskazuje, że STS-y mają generalnie problem z politycznością.

Moja intuicja jest taka, że problem ten związany jest z kwestią perspektywy, jaką przyjmuje teoria aktora-sieci. Z uwagi na fakt, że ANT i STS wyrastają z badań etnograficznych, to analizy tego typu często odnoszą się do pojedynczych case studies. Problem władzy i dominacji jest jednakże problem dużo szerszym, żeby nie powiedzieć strukturalnym. Aby uchwycić takie zjawiska jako przemoc, wykluczenie, tworzenie asymetrii należy umieć sprawnie przełączać się pomiędzy poziomem mikro a poziomem makro, czyli przejść od konkretnych przypadków do szerszych sieci. W samym ANT znajdują się podobne intuicje, choć moim zdaniem nie zdołały zawładnąć wyobraźnią badaczy w takim stopniu, jak pozostałe pomysły Latoura i innych. Myślę tutaj o słynnym artykule autora Pandora’s Hope i M. Callona z 1981 wykorzystującym Hobbesowską metaforę Lewiatana czy o wczesnych tekstach J. Lawa dotyczących władzy.

Myślę, że w ANT jest ogromny potencjał, jeżeli idzie o analizy polityczne. Na gruncie teorii aktora-sieci można ładnie pokazać, jak działa władza strukturalna (w rozumieniu Staniszkis i Zybertowicza), jak materialność ma charakter polityczny (przykładem może być tutaj przestrzeń miejska), czy jak myśleć o władzy w kategoriach gromadzenia heterogenicznych zasobów.

Dodaj komentarz