Narracja

Jak wiadomo, pojęcie narracji zrobiło ogromną karierę, nie tylko w humanistyce, ale także w mediach i w życiu politycznym. Pewnie jednym z najbardziej znanych haseł związanych z tym pojęciem jest teza Jeana Lyotarda o „końcu wielkich narracji”. Muszę przyznać, że nie jestem wielkim fanem tego hasła, między innymi dlatego, że uważam je za nieprawdziwe – obowiązująca obecnie wersja kapitalizmu jest pewnie największą narracją w historii ludzkości. Nie o Lyotardzie chcę jednak pisać, a o samym pojęciu narracji i o jego karierze.

W drugiej połowie dwudziestego wieku zaczęto nazywać „narracjami” rzeczy, o których do tej pory w kategoriach narracji nie myślano. Pytanie brzmi: po co? Najogólniej rzecz ujmując, można wyróżnić dwa takie cele: „filozoficzny” i „literaturoznawczy” (Paweł, który zna się na problemie narracji o wiele lepiej ode mnie, potrafiłby pewnie wymienić tych celów kilkanaście). Scharakteryzuję je pokrótce i wytłumaczę, dlaczego ten drugi cel wydaje mi się obecnie ciekawszy.

Po pierwsze, chciano zaznaczyć, że pewne rzeczy nie są tak obiektywne i realne, jak do tej pory sądziliśmy. Kiedy na przykład Hayden White nazywał historię „narracją”, to chciał między innymi (lecz nie tylko!) powiedzieć, że relacje historyków zawierają w sobie spory element fikcji, że nie oddają rzeczywistości jeden do jednego. Ten element fikcyjności czy nie-realności nadal bardzo często wiąże się z pojęciem narracji. „Coś jest narracją, a więc jest raczej konstruowaniem niż opisywaniem rzeczywistości” – mam wrażenie, że w potocznej świadomości funkcjonuje mniej więcej tego rodzaju wynikanie. Na przykład w taki sposób interpretuje funkcjonowanie pojęcia narracji w polityce Ewa Siedlecka, dziennikarka GW: „Więc to, co mówią politycy, to nie są już odniesienia do faktów, przedstawianie opinii, prezentacja stanowiska. To jedynie ‘narracja’ – opowieść, która swobodnie traktuje tak same fakty, jak ich ocenę”.

Niektórzy nie znoszą pojęcia narracji za ten jego „fikcyjny” rys, inni lubią je właśnie dlatego, że podważa naiwną w ich mniemaniu wiarę w obiektywność naszych opisów rzeczywistości (chociaż nawet osoby mające sympatię do pojęcia narracji mogą wkurzać się na to, że stało się ono modnym słówkiem w polityce). Mój stosunek do tak rozumianej tezy „o narracyjności naszych opisów świata” jest ambiwalentny. Z jednej strony fajnie, że problematyzuje się relacje między językiem a rzeczywistością, z drugiej nie podoba mi się nadmierne podkreślanie fikcyjności wszystkiego. Notabene, właśnie dlatego nie za bardzo przepadam za Baudrillardem z tymi jego wszędobylskimi symulakrami.

Po drugie, eksponując pojęcie narracji, chciano podkreślić rolę struktur narracyjnych w naszym życiu. Czyli struktur, które – mówiąc w wielkim uproszczeniu – mają charakter czasowy (najpierw A, potem B) i porządkujący (zdarzenia składają się w jakąś sensowną całość), a także zawierają różnego rodzaju wykonawców czynności nadających bieg opisanym wydarzeniom, mogą to być ludzie, ale także spersonifikowane rzeczy czy zjawiska. Kiedy zatem nazywam „narracją” np. jakąś wizję epoki oświecenia, mogę to robić nie w celu podkreślenia nie-realności tejże wizji, lecz po to, aby zwrócić uwagę na jej budowę. W jaki sposób przedstawia się w tej wizji chronologię wydarzeń? Kto jest jej głównym bohaterem? Jakie czynniki ludzkie i pozaludzkie są w niej aktywne, a jakie bierne? Jak objawia (bądź ukrywa) się narrator? W ramach jakiej konwencji została ona napisana? Mówiąc inaczej, nazywając daną książkę o oświeceniu „narracją o oświeceniu” może mi chodzić o wyrażenie następującej myśli: „Gdybyśmy zbadali tę książkę przy pomocy narzędzi wykorzystywanych przez literaturoznawców do badania wszelakiego rodzaju opowieści literackich, to moglibyśmy odkryć interesujące rzeczy”.

Piszę o tym wszystkim, ponieważ mam wrażenie – być może mylne, nie upieram się – że trochę zapominamy o tym drugim aspekcie pojęcia narracji (który w pracach wspomnianego White’a też jest przecież obecny), za bardzo skupiając się na równaniu „narracja = nie-do-końca-prawda”. A szkoda. Badanie struktur narracyjnych w wypowiedziach nieliterackich może być naprawdę ciekawym i pouczającym doświadczeniem. I jest bardziej wymagające niż powtarzanie, że wszystko jest fikcją. To jeden z tych przypadków, gdzie konkretna robota o charakterze literaturoznawczym może przynieść większe korzyści, niż wygłaszanie ogólnych tez filozoficznych.

TSM

8 komentarzy

  1. Zagadnienie relacji pomiędzy narracją a tak zwaną rzeczywistością zasługuje faktycznie na więcej uwagi. Ja sam skłaniam się ku traktowaniu tej relacji jako związku umownego, to znaczy zgadzam się, że z praktycznego punktu widzenia nie ma sensu zaprzeczanie wszystkiemu, nazywanie świata fikcją czy symulacją, jednak uważam, że brak technicznych różnic między narracją, dajmy na to: historyczną a „powieściową” (fikcyjną) musi skłonić osobę rozumującą konsekwentnie do odrzucenia pierwszego lub bezkrytycznego przyjęcia drugiego. Oto na przykład czas jakiś temu trafiłem w sieci na komentarz dotyczący „Niebezpiecznych związków”, w którym autor wyraża przekonanie, iż ta francuska powieść epistolarna nie może być czym innym, jak autentycznym zbiorem listów sprzed lat, wszak „żaden, najzdolniejszy nawet pisarz nie włada tyloma stylami – każdy psycholog wam to powie”. Przyznaję, że jakkolwiek naiwne może się wydać to przekonanie, czytelnik ten, złapawszy się w istocie na prostą mistyfikację, postępuje w pełni racjonalnie, jeżeli równie poważnie jak wspomnianą powieść traktuje np. korespondencję Musseta i George Sand. Zmierzam do tego, że z perspektywy czysto teoretycznej (nazwijmy ją „narracyjną”), równie poważnie traktuję Fausta, co Paganiniego. Wystarczy porównać niektóre „narracje” biograficzne, którym tak nieraz blisko do powieści, z samymi powieściami. Moim zdaniem, sama natura opowiadania implikuje pewną dozę fałszu, by powtórzyć za White’em choćby spostrzeżenie o selektywności faktów przedstawianych przez historyka.
    Jak widać, ja nieco bardziej niż Pan cenię Baudrillarda, choć jego obsesyjne wręcz dzieło, do którego tu obaj czynimy aluzję, uważam za… obsesyjne. Znacznie subtelniej obnaża tekstualność świata Jorge Luis Borges, w prozie krótkiej, błyskotliwej i dobrze wyważonej. Ileż on spreparował apokryfów!
    Pozdrawiam serdecznie.

    • Zgadzam się co do Borgesa – niektóre z jego opowiadań są świetne. I zgadzam się, że nie ma technicznej różnicy między narracją historyczną a powieściową. Ale „techniczne różnice w narracji” nie są jedynym kryterium oddzielania rzeczywistości i fikcji. Żeby było jasne, nie chcę wykopywać przepaści między literaturą i rzeczywistością (napisałem nawet tekst w TD krytykujący tę przepaść). Komplikowanie tego rozróżnienia (rzeczywistość – fikcja) jest ok, chodzi mi tylko o to, że moim zdaniem wszystkie te hasła sprowadzające rzeczywistość do fikcji już się zużyły i zamiast komplikować dualizm rzeczywistości i nie-rzeczywistości stały się… cóż, zwykłymi hasłami.

      • Przyznam, że nie śledzę na tyle uważnie współczesnych tendencji, aby dostrzegać „zużycie” się owych haseł. Prawdę mówiąc, martwi mnie nawet, że temat ten jest często pomijany, podczas gdy jest nieraz jednym z najciekawszych aspektów tekstu. Ja mówię jednak o literaturze pięknej, i o funkcjonujących obiegowo pojęciach o niej. Mnie cały czas ta sprawa intryguje i – poniekąd – zachwyca, czyniąc każdą lekturę tym ciekawszą. Często celowo wręcz wierzę w oszustwa fikcji, jak i powątpiewam w prawdomówność narracji opartych rzekomo na faktach. W istocie jednak, najlepiej ten wspomniany przez Pana dualizm ukazują przykłady, a wśród nich bez wątpienia „Fikcje” Borgesa same w sobie stanowią kanon, pomijając fakt, że cennego materiału do podobnych rozważań dostarcza każda powieść określana mianem historycznej.

  2. Podobnie jak Tomek uważam, że z twierdzeniami o fikcyjności nie należy przesadzać. Zwłaszcza w odniesieniu do narracji historycznej. Sam przedmiot, o którym opowiada historyk nie musi być bowiem fikcją totalną, ponieważ użycie jej środków nie zawsze zachodzi na poziomie selekcji wydarzeń (fabularyzacji), czasami tylko na poziomie sposobu opowiedzenia o tych wydarzeniach (vide narratologiczna dychotomia historie/discourse). Podobnie zresztą twierdzi White, który nie zaprzecza, że Wielka Rewolucja miała miejsce jako wydarzenie historyczne, ale nie zaprzecza również, że istnieją całkiem różne sposoby preparowania faktów o tym wydarzeniu.
    Weźmy trochę inny przykład: „Wzlot i upadek Cesarstwa Rzymskiego” – dzieło historyczne pióra niejakiego Edwarda Gibbona. Wiemy, że Cesarstwo Rzymskie z pewnością było i w pewnym momencie przestało być, ale słowa „wzlot i upadek” są jednocześnie heroiczną opowieścią o szczęściu i nieszczęściu, a zatem o przemianie egzystencji bohatera (Rzymu) z pomyślnego w niepomyślny. Zauważmy – co może być trochę banalne – że taki sposób przedstawienia losów Rzymu nie zmienia jednak tego, że Cesarstwo istniało. Fikcyjny jest zatem modus opisu, a nie sam przedmiot. Podobnie rzecz ma się z tekstem naukowym.
    K. Abriszewski twierdzi, że tekst opowiada nam fantastyczną historię o „bohaterze” (np. tezie), który jest poddawany licznym próbom (niczym bohater niejednej powieści). Zgadzamy się z tym, ale nikomu raczej nie przychodzi do głowy pomyśleć, że tekst naukowy – mimo typowo „fikcjonalnych” uwikłań – nie jest pisany „na serio” (wyjątek Sokala itp.).
    Ogólnie rzecz biorąc, zgadzam się, że narzędzia opisu narracji nie powinny być używane jako instrumentarium klasyfikujące fikcję (albo nie-fikcję), ale jako instrumentarium weryfikujące „eikós” – wiarygodność, prawdopodobieństwo, czyli sprawdzające wewnętrzną logikę danej opowieści, nawet jeśli jest to logika „nie-logiki”, czy porządek w „nie-porządku”.

    • Właśnie, w odniesieniu do dyskursów nie-literackich podoba mi się to, co zrobił Łukasz. Zamiast ogólnej tezy filozoficznej (wszystko jest fikcją) pokazuje na konkrecie, na czym polega narracyjność czy literackość danej książki/wypowiedzi.
      Co do literatury, to przyznam, że mnie też uwodzi perspektywa, o której pisze Karol Krzyżosiak, tzn. zapominania o fikcyjności literatury, uważam bowiem, że czasem zbyt szybko dokonujemy zdroworozsądkowego podziału „literatura – rzeczywistość”, a literatura jest przecież „w” a nie „obok” rzeczywistości. Z drugiej strony, zapominanie o literackości literatury często wiąże się z zapominaniem o roli konwencji czy innych mechanizmów literackich, a fajnie jest pamiętać o takich rzeczach i badać je. W tej kwestii jestem więc, jak to się mówi, w rozkroku. Może zrobię o tym wpis. 🙂 Wiem jedno, na pewno nie podoba mi się ani prostu dualizm (literatura – rzeczywistość) ani prosty monizm (wszystko jest fikcją). Preferuję napięcie między tymi perspektywami i badanie go na konkretnych przypadkach.

    • Mnie jednak nie bardzo przekonuje argument: „White (…) nie zaprzecza, że Wielka Rewolucja miała miejsce jako wydarzenie historyczne, ale nie zaprzecza również, że istnieją całkiem różne sposoby preparowania faktów o tym wydarzeniu” – jedno bowiem nie wyklucza drugiego. Ja też nie neguję Rewolucji, jednak teoretycznie mam do tego, że tak to ujmę: ontologiczne prawo. Właśnie owa zdolność literatury do preparowania faktów (chociaż wolałbym mówić o preparowaniu dokumentów, nie samych faktów) jest powodem naszego poznawczego rozdarcia, ponieważ umownie akceptujemy pewne wersje wydarzeń, lecz nigdy nie możemy mieć pewności, iż nie nakarmiono nas jedynie jakimiś Pieśniami Osjana. Najlepszym chyba przykładem, jak dalece teksty wpływają na kształtowanie postrzegania rzeczywistości, zarazem uniemożliwiając jej poznanie, jest inżynieria pamięci zbiorowej w „Roku 1984” Orwella. Zgodzimy się chyba, że „kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość…”, itd. Zatem możemy, oczywiście, sprowadzić dywagacje do poziomu manipulacji faktami przedstawionej przez Pana w nawiązaniu do White’a, nie powinniśmy jednak zapominać o możliwości spreparowania samej Rewolucji. Przypomina mi się tu refren starej piosenki Black Sabbath, który dobrze obrazuje przewrotną naturę tekstu:
      „Fairies wear boots, you gotta believe me”.
      Wróżki noszą buty – nikt nie zastanawia się, czy wróżki istnieją, tylko czy noszą buty. Sądzę, że ten prosty przykład pomógł mi sformułować myśl – przyznajmy, że w tym temacie poruszamy się po bardzo trudnym gruncie.

      Pozwolę sobie na podsumowanie cytatem ze „Stu lat samotności”: „Literatura jest najwspanialszą zabawką, jaką wymyślono, aby drwić z ludzi”. I, aby powiązać z tym cytatem kwestię historyczności, pozwolę sobie zaprosić do lektury mojego tekstu o anachronizmach w powieści Flauberta:
      http://nawspak.wordpress.com/2014/09/18/sztuka-i-sen/

      mam nadzieję, że nie zostanie to poczytane jako spam : )

      Oczywiście, ja także jestem przeciwny uproszczeniom, prostym dualizmom i prostym monizmom.

      • Problem polega na tym, że ontologiczne prawo do teoretycznego negowania jakiegoś wydarzenia historycznego z pewnością spotkałoby się ze sprzeciwem profesjonalnego historyka, który zapytałby o cel takiego działania, a później (spoglądając nieco z ukosa) zapragnąłby jego prawdopodobnego wyjaśnienia. Owszem – twórcom literatury wolno mówić wszystko), ale historyk zawsze będzie wzbraniał się przed zagrażającemu profesjonalizmowi widmu „twórczości radosnej”. Dla niego nie do pomyślenia będzie jednorodność dyskursu historycznego i literackiego. Co ciekawe, w historiografii starożytnej – jak twierdzi Ziomek – akceptowano konstruowanie mowy ( w tzw. sermocinatio), przy pełnej świadomości, że jest to fikcyjna rekonstrukcja postaci historycznej. Współcześnie, gdy medium pisma zdominowało mowę w historiografii, gdy pismo nadal traktowane jest jako obiektywny pośrednik między człowiekiem a światem, również światem przeszłości, starożytny model historiografii (któremu w aspekcie sermocinatio blisko do narratywizmu) jest nie do pomyślenia – historycy XXI wieku nadal żyją w świadomości XIX-wiecznej historiografii (historiografii prymatu idealności pisma), a sam zwrot narratywistyczny zdaje się być przedmiotem dyskusji we wszystkich dziedzinach wiedzy, tylko w nie w metodologii badań historycznych.

        Chcę odnieść się Pana ciekawej wypowiedzi, która najbardziej zwróciła moją uwagę:

        „zdolność literatury do preparowania faktów (chociaż wolałbym mówić o preparowaniu dokumentów, nie samych faktów) jest powodem naszego poznawczego rozdarcia, ponieważ umownie akceptujemy pewne wersje wydarzeń, lecz nigdy nie możemy mieć pewności, iż nie nakarmiono nas jedynie jakimiś Pieśniami Osjana”

        Zakładając, że miał Pan tutaj na myśli literaturę ( a nie dokument historyczny z aparaturą krytyczną), w przypadku literackich „światów możliwych” mamy do czynienia z tak zwanym „zawieszeniem referencji”, innymi słowy: po co zastanawiać się czy literatura karmi nas „Pieśniami Osjana”, czy nie? Moim zdaniem taka jest funkcja literatury, żeby karmiła ludzi „światami”, a funkcja historii jest taka, żeby wiarygodnie opowiadała o przeszłości. Owszem – możemy krytycznie wątpić, że referencja tekstu historycznego jest co najmniej podejrzana (że historyk może kłamać), ale – pomimo tego – między tekstem literackim i historycznym rozprzestrzenia się pewien epistemologiczny rozziew, który bynajmniej nie polega na natężeniu użycia środków „fikcjonalności”, ale na tym, że do poznania tekstu historycznego (jako historycy, a nie jako literaturoznawcy) podchodzimy inaczej, niż do tekstu literackiego. Cały czas mówię niejako z perspektywy historyka, którym nie jestem (ale wiem, jakie oni mają do tego podejście, bo mam wśród nich znajomych). Jako filolog nie neguję jednocześnie ontologicznego prawa do krytycznego patrzenia na otaczające nas narracje – chcę tylko wyjaśnić, że punkt widzenia historyka, np. historyka państwa i prawa jest zupełnie inny, niż punkt widzenia hermeneuty, filologa, teoretyka historii czy filozofa. Mamy prawo twierdzić, że niektóre z otaczających nas opowieści to metaforyczne „Pieśni Osjana”. Z drugiej strony, historia głównych bohaterów „Wahadła Foucaulta” pokazała, że brak kontroli nad hermeneutyką podejrzeń prowadzi do czegoś w rodzaju informacyjnego delirium, w którym albo wszystko łączy się ze wszystkim, albo wszystko zdaje się właśnie kłamstwem.

        Zajrzę na bloga. Pozdrawiam 🙂

  3. Przedstawiony przez Pana punkt widzenia modelowego historyka wydaje mi się zwyczajnie pragmatyczny, a jego pytanie
    „po co to robić?” słyszę regularnie przy okazji poruszania tego tematu. Tak, jak pisałem nieco powyżej, nie czuję żadnej potrzeby
    negowania narracji historycznych, nie chodzi tu o jakikolwiek cel, tylko o uzasadnione wątpienie, nie mające nic wspólnego z hermeneutyką podejrzeń. To nie ja powinienem tłumaczyć, dlaczego wątpię, tylko historyk, dlaczego wierzy. Fałsz wynika z natury tekstu, a postawa historyka, jaką Pan opisał, jest wyłącznie kompromisem, skazującym nas na „umowność”, podobnie jak tak zwany pakt autobiograficzny Lejeune’a, żeby daleko nie szukać.
    Ja sam zapytałbym takiego historyka, na podstawie jakich kryteriów rozróżnia teksty historyczne od „radosnej twórczości” (określenie z kolei niedopuszczalne dla mnie). Im dalej wstecz, tym jaśniej można ujrzeć, że opieramy się wyłącznie na tekstach, tekstach autorów nierzadko znakomitych, jak Herodot czy Plutarch. Ci z kolei też skazani są nieraz na teksty – chociażby na przekaz ustny – i nawet, jeżeli dystansują się do owych przekazów, i tak dryfują jedynie w macierzy borgesowskiej Biblioteki Babel.
    Co się tyczy „informacyjnego delirium” (zgrabne sformułowanie), zgadzam się, do tego to prowadzi. I właśnie w celu uniknięcia owego stanu, godzimy się na pewną umowność, akceptując prawdopodobną, znaną z tekstów, wersję rzeczywistości.
    Proszę jeszcze zauważyć, że moje nieco kantowskie, a w sprawach biograficznych – proustowskie, stanowisko, nie jest bynajmniej radykalne. Ja staram się tylko ukazać podstawy wyważonego sceptycyzmu, który uważam wprawdzie za niepraktyczny, jednak w pełni uprawniony.
    Będę niebawem starał się ukazać to, o czym tu napisałem w tekście poświęconym narracji biograficznej. Przedstawione twierdzenia zilustruję na konkretnych przykładach.
    Zważywszy, że posłużyłem się kilkoma skrótami myślowymi, proszę w razie niejasności wskazać na fragment, który powinienem rozwinąć dla lepszego wzajemnego zrozumienia. Z góry dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam.

Dodaj komentarz